Prawo i Sprawiedliwość
Forum członków oraz sympatyków PiS
FAQ
Szukaj
Użytkownicy
Grupy
Galerie
Rejestracja
Profil
Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości
Zaloguj
Forum Prawo i Sprawiedliwość Strona Główna
->
Wydarzenia
Napisz odpowiedź
Użytkownik
Temat
Treść wiadomości
Emotikony
Więcej Ikon
Kolor:
Domyślny
Ciemnoczerwony
Czerwony
Pomarańćzowy
Brązowy
Żółty
Zielony
Oliwkowy
Błękitny
Niebieski
Ciemnoniebieski
Purpurowy
Fioletowy
Biały
Czarny
Rozmiar:
Minimalny
Mały
Normalny
Duży
Ogromny
Zamknij Tagi
Opcje
HTML:
NIE
BBCode
:
TAK
Uśmieszki:
TAK
Wyłącz BBCode w tym poście
Wyłącz Uśmieszki w tym poście
Kod potwierdzający: *
Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Skocz do:
Wybierz forum
Administracja
----------------
Regulamin
Propozycje kategorii oraz tematów
Ludzie Forum
Partia
----------------
Przywództwo
Program
Idee oraz strategie
Wydarzenia
Przegląd tematu
Autor
Wiadomość
Asindziej
Wysłany: Pon 0:20, 09 Mar 2009
Temat postu:
Dlaczego Europa Zachodnia nie ma szans, by zrozumieć, co znaczą takie słowa, jak demokracja czy tolerancja.
Fragment artykułu z Blogomedii:
4. Poprawność polityczna jest fałszywą i biurokratycznie bezmyślną protezą humanizmu i demokracji.
Europa nie ma zielonego pojęcia o demokracji, nie czuje jej, ani nie potrafi zrozumieć. Stąd bierze się nieustanne i naturalne w Europie dążenie do scentralizowanej i etatystycznej wizji dworskiej biurokracji. Klinicznym przejawem tej tendencji jest europejski pozytywizm prawny. Pozaetyczny, upaństwowiony pozytywizm prawny jest esencją, jest źródłem i prawdziwym jądrem totalitaryzmu, totalitaryzm po prostu na tym polega. Jego siedliskiem jest klimat wychowania społecznego w duchu kasty rosyjskich czynowników, pruskich junkrów i wojskowej hierarchii urzędów austriackich (KuK Österreich und Ungarn).
Świetny obraz europejskiej „demokratycznej” tradycji pokazał Franz Kafka w słynnym „Procesie”. Fiodor Dostojewski, Franz Kafka. Najaktualniejszymi przykładami zatrutych hipokryzją dworskich pajaców stają się marszałek Bronisław Komorowski i towarzysz przewodniczący Gleb Chlebowski. Od postaci tego typu roi się wręcz w czeluściach prozy Fiodora Dostojewskiego. „Zbrodnia i Kara”, „Idiota” i miedziane czoła sługusów weneckich dożów. W monarchii absolutnej liczy się tylko Pan i Władca, nawet tępy i durny, ale wódz, a za nim całe stado, legion zaciekle intrygujących dworaków, dzierżących „ruki pa szwam”. Pan, jego dwór i imperialna wizja państwa, oto model europejskiej demokracji. Najlepszą kpiną z europejsko-peerelowskiej kamaryli współczesnej Platformy Obywatelskiej są opowiadania Dobrego Wojaka Szwejka, trafną diagnozą jest „Zły” Leopolda Tyrmanda.
5. Antytezą fałszywej europejskiej demokracji i jej zupełnym przeciwieństwem jest kilkusetletnia tradycja tolerancyjnej, wielonarodowej i naprawdę wielokulturowej cywilizacji Rzeczpospolitej Obojga Narodów. To jest cała prawda o europejskiej historii odwiecznego lęku przed demokracją i nienawiści do Otwartej Rzeczpospolitej.
XX wieczne opowieści o europejskiej tradycji demokratycznej są beznadziejnym przykładem fałszywej diagnozy.
Cywilizacja Rzeczpospolitej Obojga Narodów była i jest jedynym ośrodkiem i depozytariuszem europejskich tradycji demokratycznych.
I tylko tutaj jest jeszcze szansa na zbawienie Europy.
I dlatego Polska nie powinna podpisywać Traktatu Lizbońskiego. Nie tylko dla swego dobra, ale także dla dobra Europy i Świata. Likwidacja tego diabelskiego traktatu będzie sukcesem na miarę zwycięstwa nad bolszewikami pod Warszawą i nad Niemnem w 1920 roku.
Aerolit
Wysłany: Sob 18:24, 25 Paź 2008
Temat postu:
Europa potrzebuje dyrektoriatu silnych państw
2008-10-24 13:19
Kryzys finansowy i wojna w Gruzji pokazały, że Unia Europejska potrzebuje dyrektoriatu w pozytywnym znaczeniu tego słowa – ocenia niemiecki dziennik „Sueddeutsche Zeitung”.
„Wojna w Gruzji i kryzys finansowy wzbudziły nowe wątpliwości co do konstrukcji Europy", pisze komentator „Sueddeutsche Zeitung” Martin Winter. „Z pewnością Europejczycy bardzo dobrze poradzili sobie z oboma kryzysami. Lecz siłę, jaka leży w ich jedności, udaje im się zmobilizować tylko wówczas, gdy przypadkiem rotacyjne przewodnictwo w Unii sprawuje duże państwo członkowskie ze zdecydowanym szefem rządu na czele”.
Według dziennika Unia bez Sarkozy'ego nie zdołałaby przyjąć wspólnego stanowiska ani w sprawie Gruzji, ani wobec załamania na rynkach. Z kolei wiosną zeszłego roku wspólnota miała to szczęście, że na jej czele stały Niemcy i kanclerz Angela Merkel, która jako jedyna mogła doprowadzić do kompromisu w sprawie Traktatu Lizbońskiego.
„Zarówno Czesi, którzy 1 stycznia 2009 roku przejmą przewodnictwo Unii od Francji, jak i następna w kolejności Szwecja nie byłyby w stanie doprowadzić do przyjęcia wspólnej europejskiej odpowiedzi na oba niedawne kryzysy. Nie dlatego że brakuje im woli, ale dlatego że nie odgrywają żadnej roli w wielkiej grze globalnej polityki", ocenia „Sueddeutsche Zeitung”.
Jak podkreśla, Unia i Komisja Europejska są silne tylko w takim stopniu, na jaki pozwolą im kraje członkowskie.
Według dziennika gdyby we wrześniu 2001 roku, w chwili zamachów na Stany Zjednoczone, na czele Unii stało któreś z dużych państw, tj. Francja, Niemcy czy Wielka Brytania, istniałyby większe szanse na uzgodnienie wspólnej pozycji krajów Wspólnoty wobec terroryzmu.
„Europejczycy potrzebują trwałego silnego przywództwa. To znaczy takiego, w którym duże państwa przejmują europejską odpowiedzialność", ocenia gazeta.
Według dziennika nawet przewidywany w Traktacie Lizbońskim prezydent Unii Europejskiej nie spełni tej roli, jaką odgrywają duże kraje członkowskie. „To pan bez ziemi – były szef rządu i z dużym prawdopodobieństwem przedstawiciel któregoś ze średnich bądź małych krajów Unii", pisze autor komentarza.
Jak dodaje, „obawa małych krajów przed panowaniem wielkich jest nieuzasadniona". „Dzięki silnej Europie korzystają wszyscy. Lecz gdy duże kraje działają w pojedynkę, szkody odczuwają przede wszystkim mniejsze państwa. Sarkozy to polityk, który denerwuje. I z pewnością nie zaniedbuje francuskich interesów w Unii. Lecz stawia właściwe pytania. Pytania, które narzuca rzeczywistość i których nie można lekceważyć”, ocenia dziennik.
http://www.wprost.pl/ar/142504/Europa-potrzebuje-dyrektoriatu-silnych-panstw/
„obawa małych krajów przed panowaniem wielkich jest nieuzasadniona"
Stalin i Hitler, też zawsze mieli dobre intencje....w deklaracjach.
Aerolit
Wysłany: Czw 15:41, 03 Lip 2008
Temat postu:
Szaleńcze próby reanimacji zwłok zwanych traktatem lizbońskim, zgodnie z prawem i wcześniejszymi ustaleniami wszystkich członków UE, jest próbą działania poza prawem. Metodą znaną nam dobrze i zwaną dyktatem. Dyktatem większego i silniejszego, który nie może pogodzić się z własną porażką.
Ktoś śmiał powiedzieć większemu i silniejszemu urządzającemu tutaj swoje europejskie eldorado wyraźne "nie".
Euroentuzjaści przyjrzyjcie się teraz tej szanującej prawo i demokrację UE.
Powinna pochylić głowę nad wolą ludu i szukać innych rozwiązań, bardziej akceptowalnych przez społeczeństwa.
Ale elyta unijna nawet nie stara się zachowywać pozorów uczciwości, pozorów demokracji, pozorów poszanowania prawa. Czuje się ona jak na wojnie, szuka strategicznych rozwiązań, nawołuje do wewnętrznych wojen, wywiera presję, nie dopuszcza mimo deklarowanej demokracji, innych od już znacznie wcześniej zamierzonych przez siebie rozwiązań prawnych.
Napisałem „czuje się jak na wojnie”, bo dla wielkich Europy tworzenie Unii to jest wojna. Wojna o narzucenie mniejszym własnej dominacji. Narzucenie nie poprzez przemoc fizyczną, ale poprzez przedstawienie do podpisu członkom Unii takiej umowy obowiązującej wszystkich i zwanej traktatem lizbońskim, aby jej późniejsze egzekwowanie pozwoliło silniejszym na bezkarne podporządkowywanie swoim potrzebom pozostałych członków „wspólnoty”.
Konsekwencje nieprzestrzegania różnych umów są nam znane szczególnie gdy dotyczą nas samych. Umowy o kredyt, umowy kupna sprzedaży, umowy o pracę, to nasze małe osobiste umowy. TL to umowa międzynarodowa, która definitywnie zamyka pewien dotychczasowy obszar wzajemnych stosunków prawnych, a otwiera nowy, odtąd powszechnie obowiązujący i odbierający prawo do suwerennych decyzji we własnych sprawach.
Przyglądając się temu całemu rejwachowi możemy zauważyć jak elyty unijne w tak wielkiej i ogólnej sprawie UE pokazuje ludom europejskim swoją prawdziwą "demokrację". Widzimy jak nie potrafią ukryć tego, że demokracja jest dla nich tylko pustym hasłem rzuconym przed oczy ludom Europy, że prawdziwie wprowadzany ustrój ma więcej wspólnego z totalitaryzmem niż z rzeczoną demokracją.
Pomyślmy co może nas czekać w takiej UE, gdy postanowi ona łamać prawo, działać antydemokratycznie w sprawach znacznie mniejszych, lokalnych, czy też w naszych sprawach osobistych.
Obecne zachowanie tych że tak napiszę elyt unijnych powinno dać nam wiele do myślenia i być wystarczającym ostrzeżeniem dla ludzi pragnących życia w poszanowaniu obowiązującego prawa.
Aerolit
Wysłany: Wto 9:33, 01 Lip 2008
Temat postu:
Prezydent:
Traktat jest martwy. Nie podpiszę go
Prezydent Lech Kaczyński w wywiadzie dla DZIENNIKA po raz pierwszy mówi, że na razie nie podpisze traktatu lizbońskiego. "Sprawa traktatu jest bezprzedmiotowa" - tłumaczy. I uznaje za niepoważne argumenty, że bez tego dokumentu Unia nie może dalej istnieć. "Traktatu nie ma, ale Unia jest" - mówi DZIENNIKOWI prezydent.
http://www.dziennik.pl/polityka/article200983/Prezydent_Traktat_jest_martwy_Nie_podpisze_go.html
Aerolit
Wysłany: Sob 8:58, 14 Cze 2008
Temat postu:
http://frustracja.wordpress.com/2008/06/13/powody-odrzucenia-lizbony-przez-irlandie/
Powody odrzucenia Lizbony przez Irlandię
.
Traktat Lizboński od kilku lat jest jednym z głównych powodów sporów na europejskiej arenie międzynarodowej. Poprzednie referendum w jego sprawie, kiedy to jeszcze występował pod nazwą Eurokonstytucji skończyło się kompletnym fiaskiem - Francuzi i Holendrzy nie zgodzili się na wprowadzenie w życie owej kalekiej ustawy zasadniczej. Politykom zależało jednak bardzo na wprowadzeniu Eurokonstytucji w życie w takiej czy innej formie [Czyżby powstały nowe możliwości zarobkowania dla spalonych politycznie emerytów i ich rodzin?], zdecydowali się więc wprowadzić do niej drobne zmiany, przemianować na Traktat Lizboński i zmienić zasady wprowadzenia go w życie. Od tej pory narodowe referenda ustąpiły miejsca bezpiecznym ratyfikacjom parlamentarnym.
Maleńka czteromilionowa Irlandia powiedziała takiemu rozwiązaniu stanowcze nie - ustalono, że wszystkie ustawy, które wiązałyby się ze zmianą irlandzkiej konstytucji muszą być poddane pod rozpatrzenie obywateli. Tym samym, ona jedna, kiedy to ponad 486 mln obywateli Unii Europejskiej odmówiono prawa głosu, wzięła na siebie całe brzemię i przystąpiła do zorganizowania referendum.
Co ciekawe, Traktat Lizboński, w przeciwieństwie do kraju jakim jest np. Polska, był tu na ustach wielu mieszkańców, a informacje o nim i zbliżającym się referendum dosyć dogłębnie i szczerze rozprowadzano w mediach. Irlandzki rząd popierał otwarcie przyjęcie Traktatu [mimo tego, że nowy premier przyznał, że Traktatu nigdy nie przeczytał...] i na ulicach szybko pojawiły się plakaty z serii “Zagłosuj na TAK”. Większość z tych plakatów nie zawierała żadnej innej informacji, żadnego konkretu mającego przekonać wyborcę, do podjęcia decyzji. Ograniczano się do haseł “Zagłosuj na nową Europę”, “Irlandia w Europie” itp. nonsensów…
Rzecz jasna, większość tych plakatów była okazją do pooklejania ulic “cudownymi” facjatami polityków, więc większość grafik projektowana była zgodnie z zasadą “duże zdjęcie na środku, wielkie nazwisko u góry, maleńkie ‘zagłosuj na tak’ gdzieś w rogu plakatu”.
Co ciekawe, szybko pojawiła się odpowiedź społeczna na owe kampanie. Dosyć niesamowitym był fakt, że na ulicach pojawiło się mnóstwo konkretnych plakatów zachęcających do odrzucenia Traktatu w referendum. Ilościowo dorównywały one, a po jakimś czasie przewyższyły nawet liczbę plakatów sponsorowanych przez partie polityczne, a co ciekawe, owe grafiki opłacone były z kieszeni zwykłych podatników. Zorganizowali się oni w nieformalne grupy społeczne i przejęli na siebie brzemię przejęcia inicjatywy informacyjnej. Tak więc po jakimś czasie, pod każdym bannerem “na TAK” pojawił się banner “na NIE”, opatrzony zdawkowym wyjaśnieniem.
Na ulicach i w skrzynkach pocztowych Irlandczyków pojawiły się też szybko ulotki informacyjne, poszerzające zakres informacji dotyczących traktatu.
Poniżej pozwoliłem sobie stworzyć małe zestawienie informacyjne, wyjaśniające, dlaczego Republika Irlandii odrzuciła Traktat Lizboński. Oto główne powody [informacje z ogólnodostępnych w Dublinie publikacji]:
1. Traktat Lizboński może być dowolnie zmieniany i modyfikowany bez ponownego referendum. Irlandczycy są przewrażliwieni [i słusznie...] w kwestii utrzymania niskich podatków dochodowych i tych związanych z prowadzeniem działalności gospodarczej. Francja i Niemcy, którzy najbardziej zyskają na wprowadzeniu traktatu w życie [ich siła głosu wzrośnie łącznie o 110%] od dawna zapowiadają chęć ujednolicenia stawek podatkowych w Europie, tak, by de facto stłamsić szybko rozwijające się i nieobciążone potężnymi świadczeniami socjalnymi europejskie gospodarki. W danej chwili istnieje prawo veta w sprawach podatkowych, jednakże po wprowadzeniu w życie Traktatu na mocy art. 48 owa możliwość będzie mogła zostać pominięta przez natywnych polityków, nie będą oni, tak jak do tej pory, zmuszeni organizować referendum ogólnonarodowego, żeby podjąć ową decyzję.
2. Traktat Lizboński jest niejasny, a jego treść może być dowolnie interpretowana przez europejskie sądy. Treść owego traktatu przekracza 300 stron maszynopisu, jest ciężka do zrozumienia, a jego język jest celowo nieprecyzyjny. Powoduje to wiele niejasności, które w kwestiach spornych będą rozstrzygane na drodze sądowej. Akceptacja Traktatu oznaczać będzie zgodę na niejasne prawo międzynarodowe.
3. Traktat został już odrzucony. 90% procent treści traktatu zostało już odrzucone przez Holendrów i Francuzów, kiedy to nosił on jeszcze nazwę Konstytucji. Teraz odebrano im prawo głosu i zadecydowano za nich. Dlaczego?
4. Traktat powołuje nowe stanowisko - stanowisko Prezydenta Europy. Nowy prezydent nie jest jednak wybierany przez narody europejskie, tylko powoływany z mianowania. Podobnie ma się sytuacja z nowym Ministrem Spraw Zagranicznych Europy. Szczegóły dotyczące ich zakresu obowiązków nie zostały ujawnione, wiadomo jednak, że będą oni odpowiedzialni za promowanie i wdrażanie w życie zamiarów Komisji Europejskiej, która przez ostatnie lata zdążyła zasłynąć z mnóstwa socjalistycznych, kontrowersyjnych i szkodliwych decyzji.
5. Traktat daje większą władzę Brukseli. Poprzez rezygnację z możliwości użycia prawa veta w 60. kluczowych obszarach decyzyjnych Unii Europejskiej. Suwerenne do tej pory narody europejskie zmuszone zostaną do podporządkowywania się wszelkim decyzjom Brukseli, bez możliwości samostanowienia. W zamian za owe wyrzeczenie, Traktat nie oferuje niczego, co zrównoważyło by ten zachwiany balans. Przez ostatnie 13 lat UE nie udało się zatwierdzić ani jednego budżetu - dlaczego od tej pory mielibyśmy wierzyć w absolutną jednomyślność narodów UE?
6. Traktat likwiduje veto dotyczące umów handlowych. Będzie to miało znaczący wpływ na rolnictwo [w Irlandii para się nim ponad 100 tys. osób, w Polsce jeszcze więcej], przez co silniejsze kraje mogą wywierać niekorzystny wpływ na rolnictwo krajów mniej, lub odwrotnie, bardziej konkurencyjnych. Po likwidacji owego veto miliony rolników w Europie staną przed obliczem bankructwa. To nie jest jedynie problem rolników - on będzie dotyczył nas wszystkich [w szczególności Irlandii i Polski].
7. Traktat przyczyni się do dalszej militaryzacji UE. W traktacie znajdują się zapisy, które nakazują wszystkim członkom UE podniesienie nakładów na wydatki wojskowe [ale w stosunku do wydatków na, przykładowo, służbę zdrowia, nigdzie nie znalazł się podobny zapis]. Według zapisków traktatu [Art. 188R], kiedy jedno z państw UE ucierpi w wyniku ataku “terrorystycznego”, inne państwa zobowiązane są do pomocy [Irlandia jest krajem neutralnym i wszelkie zapędy militarne odbiera negatywnie]. Traktat da UE więcej powodów dla usprawiedliwiania swoich “misji stabilizacyjnych”, oraz “w zwalczaniu terroryzmu w krajach trzeciego świata” [Art. 28]. Traktat Lizboński nie wymaga również od krajów UE zezwolenia ONZ na przeprowadzanie misji militarnych.
8. Traktat Lizboński stawia interesy prywatnych przedsiębiorców przed interesami ludności. Od dawna wiadomo, że niektóre z sektorów państwa nie powinny być prywatyzowane, ze względu na dobro obywateli [np. prywatyzacja transportu publicznego będzie musiała skończyć się zamknięciem nierentownych, dotowanych dotąd tras, a tym samym odcięciem niezamożnych obywateli od świata]. Traktat Lizboński zlikwiduje prawo veta w kwestiach związanych z edukacją służbą zdrowia i świadczeniami socjalnymi, dążąc do wymuszenia prywatyzacji tych sektorów [Art. 188C]. Traktat Lizboński daje również władzom UE nowe instrumenty kontroli nad ustalaniem budżetów państwowych i sposobem działania służb użyteczności publicznej [Art. 16 i 115]. Instrumenty kontroli cen i wartości wspólnej waluty - Euro, wezmą priorytet nad czynnikami takimi jak zatrudnienie, czy zarobki.
9. Traktat ogranicza demokrację w Unii. Po wejściu w życie Traktatu, politycy UE będą mieli główny wpływ na kształtowanie prawa i regulacji krajów członkowskich. To oni, a nie politycy krajowi będą podejmowali ważne decyzje, przez co łatwiej będzie wprowadzać w życie niepopularne ustawy, które do tej pory blokowane były siłą głosu obywateli. W danej chwili już ok. 80% praw obowiązujących w krajach UE pochodzi nie od ich organów ustawodawczych, ale od organów ustawodawczych UE. Lizbona da prawa ustawodawcze politykom UE w 72. obszarach strategicznych, natomiast rządy narodowe stracą prawo veta w 18. dotychczas istniejących obszarach i 49. nowych. Traktat umożliwi również nałożenie na ludność UE nowych podatków, ponieważ da on UE prawo do ściągania własnych podatków z obywateli UE.
10. Europejska Karta Praw ograniczy wolność informacji i wyrażania poglądów [Art. 11]. Owe wolności mogą być od tej pory “przedmiotem restrykcji czy kar przewidzianych prawem, koniecznych w demokratycznych społeczeństwach, w interesie bezpieczeństwa narodowego, integralności terytorialnej, bezpieczeństwa publicznego, przeciwdziałania nieładowi lub zbrodni, w ochronie moralności, reputacji i praw innych, przeciwdziałania rozpowszechniania informacji otrzymanych w tajemnicy (…)”. Słowa te mogą być niestety dowolnie interpretowane, w zależności od pobudek i interesu interpretującego.
Irlandczycy wymieniają jeszcze wiele innych, pomniejszych powodów… M.in. fakt, że państwa UE staną się od chwili przyjęcia Traktatu czymś na wzór stanów w USA [w najgorszym przypadku republik ZSRR]… Fakt, że powstanie nowe obywatelstwo - obywatelstwo Unii Europejskiej, które będzie zwierzchnie w stosunku do obywatelstw narodowych, czy fakt, że w przypadku wszczęcia nowej wojny, Irlandczycy nie będą musieli podjąć decyzji o wzięciu udziału w niej przez ogólnonarodowe referendum [do tej pory tak właśnie jest].
Traktat Lizboński został odrzucony przez Irlandczyków oficjalnym wynikiem 53,4% głosów na “NIE”, a tym samym jego wprowadzenie w życie zostało zablokowane w całej Unii Europejskiej. Owa sytuacja ma zostać poddana pod obrady w przyszłym tygodniu w Brukseli, ale jak twierdzi irlandzki premier Brian Cowen, nie jest jasne, czy owy szczyt może podjąć w stosunku do wyniku owego referendum jakiekolwiek działania.
—————————————————————–
Za Onet.pl:
*Vaclav Klaus (prezydent Republiki Czeskiej):
Znany ze sceptycznej postawy wobec procesu integracji europejskiej prezydent Republiki Czeskiej Vaclav Klaus wyraził zadowolenie z powodu odrzucenia Traktatu Lizbońskiego w referendum w Irlandii.
Jego zdaniem, wynik głosowania oznacza “zwycięstwo wolności”.
- W jednym jedynym spośród 27 państw UE odbyło się w sprawie Traktatu Lizbońskiego referendum. Tylko w jednym jedynym państwie UE politycy umożliwili obywatelom wyrażenie ich poglądu. Wynik jest chyba dla wszystkich jasnym przesłaniem. Jest zwycięstwem wolności i rozumu nad sztucznymi elitarystycznymi projektami i europejską biurokracją - głosi oświadczenie Klausa.
*Danuta Hubner (polska komisarz ds. regionalnych):
- Unia Europejska nie może zaprzepaścić siedmiu ostatnich lat, jakie poświęciła na przyjęcie nowego traktatu, i mimo irlandzkiego “nie” dla Traktatu z Lizbony, musi iść naprzód - uważa Danuta Huebner. Komisarz zapewniła jednak, że nie traci entuzjazmu i nadziei, że traktat wejdzie w życie.
Aerolit
Wysłany: Sob 8:39, 14 Cze 2008
Temat postu:
http://prawica.net/node/12274
Autor: Paweł Toboła, sob, 14/06/2008
Dziękujemy, Panie Prezydencie de Valera
Dziś wszyscy cieszymy się z wyniku referendum irlandzkiego, ale jednocześnie z tej okazji nie sposób nie napisać dlaczego w ogóle w Irlandii do referendum doszło. Powód jest tak naprawdę jeden i nazywa się Eamon de Valera.
Konstytucja irlandzka z 1937 roku została napisana przez wielkiego męża stanu i konserwatystę, Eamona de Valerę. Jest to dokument prosty, jasny w swej wymowie, zrozumiały i krótki (zawiera zaledwie 50 artykułów). Co równie ważne, jest to najbardziej konserwatywna konstytucja, jaka obecnie obowiązuje w Europie. Próżno gdzie indziej szukać takich zapisów jak np. w artykule 41. że
„państwo uznaje w szczególności, że kobieta przez swoją aktywność w domu, daje Państwu wsparcie, bez którego dobro wspólne nie mogłoby zostać osiągnięte (…) aby matki nie były zmuszone ekonomiczną potrzebą do podejmowania pracy, zaniedbując swoje obowiązki domowe".
Albo artykuł 42.:
„Państwo uznaje, że pierwotnym i naturalnym wychowawcą dziecka jest rodzina”
, czy artykuł 43., gdzie czytamy, że
„państwo zobowiązuje się nie uchwalać żadnej ustawy próbującej obalić własność prywatną i prawo do jej posiadania”.
Z punktu widzenia wczorajszego referendum, najważniejszy jest jednak punkt 1. artykułu 47:
„Każda propozycja zmiany niniejszej Konstytucji, która jest poddana decyzji narodu w referendum”.
To, że Irlandczycy mieli szansę jako jedyny naród zagłosować w imieniu całej Europie i powiedzieć wyraźne NIE brukselskim eurokratom to zasługa nikogo innego jak Eamona de Valery, notabene przeciwnika wejścia Irlandii do EWG w 1972 roku.
Konstytucja de Valery, o której Ojciec Święty Pius XII powiedział po jej lekturze, że była pisana ręką Boga, zapewniła przynajmniej na jakiś czas ratunek całej Europie. Konstytucja ta chroni prawo obywateli do decydowania o losach własnego kraju przed zakusami zaprzedanych polityków. I taki był zamysł jej twórcy.
Konstytucja kończy się słowami: „Na chwałę Pana Boga i Honor Irlandii”. W języku irlandzkim te słowa brzmią: „Dochum Glóire De Agus Onora na hÉirean”. W tych dniach z boską pomocą Irlandczycy obronili honor Irlandii i jak przed wiekami uchronili europejskie dziedzictwo przed zakusami barbarzyńców; tym razem uchronili Europę przed barbarzyńcami z Brukseli.
Chwała im za to, ale przede wszystkim chwała Emonowi de Valerze za irlandzką konstytucję.
Gdy cieszymy się dziś ze zwycięstwa w irlandzkim referendum pamiętajmy, komu naszą radość zawdzięczamy.
Aerolit
Wysłany: Sob 10:35, 31 Maj 2008
Temat postu:
Narody są jak kwiaty na tej ziemi
Narody są jak kwiaty na tej ziemi. Mamy np. róże, tulipany, stokrotki, bratki, bławatki, peonie, bzy i setki, setki innych gatunków i odmian. Ta różnorodność czyni nasz świat piękniejszym i bardziej przyjaznym do życia.
Tak było zawsze, od chwili pojawiania sie życia na naszej planecie. Nie wszystkie kwiaty i rośliny mogą żyć obok siebie w zgodzie i przyjaźni. Jedne giną z powodu zmian klimatycznych, inne są atakowane i zagrożone przez inne “silniejsze”, powstają nowe gatunki, są wreszcie i takie, które wymagają ochrony, aby mogły przetrwać. Nigdy jednak nie powstały takie warunki biologiczne i klimatyczne na ziemi, aby powstał tylko ten jeden, jedyny, najpiękniejszy kwiat, który by opanował całą ziemię a dla innych nie byłoby już ani sensu istnienia ani miejsca do życia.
Czy z narodami i kulturami tych narodów nie jest podobnie. Czy setki tysięcy lat życia człowieka oraz tysiące lat życia narodów na tej planecie niczego nas nie nauczyły? Dlaczego uważamy siebie i nasz okres, w którym żyjemy za wyjątkowy, w którym potrafimy zmienić kulturę i biologie życia na ziemi /przynajmniej zapoczątkować te zmiany/. Okres, w którym próbujemy tworzyć kulturę globalno-uniwersala “dla ludzkości ponad-narodowej” a często podważamy i wyszydzamy kultury narodowe – nawet własną, w której zostaliśmy wychowani. Czy to nie utopia z tym globalizmem kulturowym, tak jak z tym przysłowiowym “kwiatem paproci”. Ta “światowa, globalna kultura ludzkości” miałaby szanse zaistnienia jedynie w przypadku, gdyby wszystkie narody równocześnie gotowe były zrezygnować ze swoich kultur, a co za tym idzie narodowości, na korzyść tej światowej subkultury ludzkości. Wiemy dobrze, ze to utopia. Chyba nie trudno jest dziś zauważyć jak szybko rozwijają się Chiny, Indie, Filipiny, Rosja czy inne narody - czy te miliardy ludzi wiedza coś o teoriach światowej subkultury ludzkości, naszych liberalnych globalistów z Europy /UE/ czy Stanow Zjednoczonych?. A jeżeli nawet wiedza, to czy chcieliby w tym eksperymencie partycypować?. Sadze, ze nie. Oni swoimi osiągnięciami będą cieszyć sie sami i je wykorzystywać do konkurencji międzynarodowej /oby pokojowej/. Czy ta różnorodność narodów/kultur/ i ich konkurencja nie jest immanentną cechą życia ludzkości na ziemi. Próby “uporządkowania świata i ludzkości” na jeden wzór były podejmowane wielokrotnie w przeszłości przez wielu “szaleńców”. Zawsze się kończyły niepowodzeniem i tragedią narodów.
Wydaje sie, że próby stworzenia jednej subkultury ludzkości nie maja szans powodzenia, bo narody są jak kwiaty a ludzkość jak bukiet pięknych różnorodnych kwiatów. Nie wyjaśniajmy wiec sobie, ze utrata narodowości to nic wielkiego, – bo to jest giniecie gatunku, którego późniejsza odbudowa często nie jest już możliwa. Czy pod tym “budowaniem” globalizmu kulturowego ludzkości, nie kryją sie inne cele polegające na osłabianiu jednych narodów /kultur/, kosztem wzrostu innych?. Ja osobiście nie wierze w uporządkowanie świata na wzór stworzenia jednej subkultury dla całej ludzkości na świecie. My Polacy, jako naród jesteśmy tym kwiatem w bukiecie i starajmy się, aby tam nas nie zabrakło. Zasługujemy przynajmniej na rolę stokrotki w tym światowym bukiecie narodów.
Cały ten wstęp “kwiatowy” proszę potraktować, jako wprowadzenie do dyskusji nad nasza narodowością, wynarodawianiem sie Polaków – dyskusji, jaka powstała na tle artykułów opublikowanych ostatnio na łamach P.D.P red. Mariana Kałuskiego /Australia/, – z którym zgadzam sie całkowicie oraz Bolesława Łuckiego/Kanada/, z którym w wielu kwestiach nie mogę sie zgodzić.
Ostatnio przeczytałem esej profesora filozofii starożytnej i historii filozofii Uniwersytetu Jagiellońskiego i Wyższej Szkoły Europejskiej im. Ks. Józefa Tischnera w Krakowie Ryszarda Legutki zatytułowany „Esej o duszy polskiej” (2008). Zgadzam się całkowicie z prof. Ryszardem Legutko który pisze:, „że po 1989 roku, czyli po odzyskaniu przez Polskę niepodległości po upadku dyktatury komunistycznej lat 1945-89, kraj nasz nie jest w większości zamieszkiwany przez Polaków, a tylko przez polskojęzycznych obywateli, ponieważ w 1989 roku Polacy nie stali się narodem, gdyż elity inteligenckie, wcześniej opozycyjne wobec PRL-u, zaczęły ręka w rękę z komunistami zwalczać narodowe aspiracje Polaków, kochanie Polski, służenie jej, Polakom i polskiej racji stanu. Tak, więc rozpoczęty przez komunistów w 1945 roku proces wynaradawiania Polaków jest kontynuowany po dziś dzień”.
„Gazeta Wyborcza” jest trybuną tych, „globalistów-uniwersalistów” którym POLSKOŚĆ szkodzi w dążeniu do tej doskonałości „ponadnarodowej”, – której oczywiście nikt jeszcze tak naprawdę nie zdefiniował i nie bardzo wiadomo, – co ma być tym wzorcem doskonałości kulturowej ponad kulturami narodowymi. Natomiast jedno jest już pewne dla tych „intelektualistów –globalnych” (tu cytuję red. Gadomskiego) z „Gazety Wyborczej”: „że trzeba oświecić obywateli Polski przez zwalczanie polskiego nacjonalizmu i polskiej kultury”, „polskość jest mało atrakcyjna” (Na tropie prawdziwych Polaków „Gazeta Wyborcza” 17.5.2008). Dalej myśl tę rozwija.Gadomski następująco: „Spoiwo polskiego narodu jest dość słabe: język, którym nie można się porozumieć w żadnym innym kraju, historia, w której więcej klęsk niż sukcesów, katolicyzm, który w okresie zaborów stanowił najsilniejszy wyróżnik polskości, lecz dziś coraz słabiej spaja Polaków. Polska kultura masowa jest imitacją globalnej mac kultury. Nawet polska kuchnia jest mało atrakcyjna i chętnie zastępowana przez kuchnie innych narodów”.
Te przytoczone z „Gazety Wyborczej” teksty świadczą tylko o jednym, że stosując opanowaną do perfekcji manipulacje i propagandę /metody przejęte z poprzedniego okresu/ robi się wszystko, aby prawda nie wygrała z fałszem. Nie sposób odnosić się punkt po punkcie do fałszywych tez głoszonych przez red. Gadomskiego w „Gazecie Wyborczej”. Stawianie równości pomiędzy nacjonalizmem i patriotyzmem jest politycznym kłamstwem a w naszym polskim przypadku naprawdę chore /ale z premedytacją ciągle przez kłamców przytaczane/. Patriotyzm jest najlepszym „lekarstwem” do zwalczania nacjonalizmu, bo daje wszystkim narodom /niezależnie od ich wielkości i siły/ takie samo prawo do umiłowania i szacunku dla ich dziedzictwa narodowego, kultury, religii, języka, tradycji …Daje równość wszystkim narodom. Hitlerowcy czy bolszewicy nie byli żadnymi patriotami Niemiec czy Rosji – byli po prostu mordercami, bo nie szanowali praw innych narodów a swoje narody stawiali ponad innymi. Nam Polakom nigdy nacjonalizm nie groził /pomijam oczywiście jakieś chore i nietypowe dla naszej przeszło tysiącletniej historii przypadki/. Śmiem twierdzić, że my, jako naród nawet byśmy nie potrafili nacjonalizmu w naszym narodzie rozwinąć a już na pewno uprawiać /nacjonalizm nie mieści się w polskiej, słowiańskiej duszy/ - to tylko nasi przeciwnicy narodowi z uporem maniaka ciągle nam to wmawiają, bo polski patriotyzm i katolicyzm bardzo im przeszkadza. Polski nacjonalizm jest wymyślony przez naszych wrogów do zwalczania POLSKOŚCI.
Nie bardzo rozumiem, dlaczego polskie korzenie, oraz pielęgnowanie Polskości ma stać w sprzeczności wg p. Gadomskiego z tym, aby Polak był szczęśliwy, miał życie bogate, udane. Udane i szczęśliwe życie w krajach naprawdę demokratycznych nie zależy aż tak bardzo od pochodzenia narodowego, ale od wykształcenia, osiągniętej fachowości i doświadczenia, zdolności, kultury osobistej i wytrwałości, etc. To, jakie mamy korzenie narodowe, i czy pielęgnujemy swoją kulturę narodową, czy nie - nie jest przeszkodą w osiągnięciu szczęścia, zamożności czy udanego życia. Powiem więcej – w USA nie szanuje się tych, którzy zapominają o swoich korzeniach narodowych, a za wszelką cenę chcą udawać Amerykanów /już w pierwszym pokoleniu emigrantów/.
Dziwny jest fakt, że stronie narodowej właściwie nie daje się możliwości przedstawienia swoich racji, programów, argumentów, a co najważniejsze – zaproponowania modelu jedności narodowej POLAKOW po okresie komunistycznych kłamstw, zmierzających do naszego rozbicia; zaproponowania modelu nowoczesnego, otwartego na świat, ale z zachowaniem naszej tożsamości narodowej i uszanowaniem naszej szeroko pojętej kultury, wiary oraz dziedzictwa narodowego. Bez uszanowania i zachowania tych wartości zginiemy, jako Naród Polski. Z dużym zdziwieniem dowiadujemy się jedynie, jakim to jesteśmy hamulcem na drodze do doskonałości globalnej, ponad kulturowej i przeszkadzamy w osiągnięciu szczęścia ludzkości. To prawda, co pisze prof. Legutko: „tak wiec rozpoczęty przez komunistów w 1945r proces wynarodowienia Polaków jest kontynuowany po dziś dzień”. Moje pokolenie w większości pamięta te same hasła z epoki budowy komunizmu, gdzie każdy miał „otrzymywać w/g potrzeb” i miał być szczęśliwy. Również przeszkodą był wówczas kościół, prawda historyczna i polska kultura. Jakie były efekty tego systemu też wiemy i po prostu mamy prawo nie wierzyć propagandzie uprawianej przez „Gazetę Wyborcza” a zachować swoje zdanie i opinie.
Wynaradawianie się Polaków nie następuje tylko na Obczyźnie, ale i w Kraju. Można mieszkać w Kraju a identyfikować się bardziej z aspiracjami bliżej nieokreślonego światowego, czy europejskiego globalizmu kulturowego niż z własną kulturą narodową.
Pamiętajmy, że pojęcia: narodu, patriotyzmu, ojczyzny, wiary, dziedzictwa narodowego należą do sfery kulturowej, natomiast pojęcia typu: państwo, społeczeństwo, obywatelstwo należą do sfery administracyjnej. Wartości kulturowe w każdym narodzie stoją ponad pojęciami administracyjnymi, bo to naród tworzy państwo a nie odwrotnie. Manipulacja i cynizm antynarodowy ostatnich przeszło 60-ciu lat polegał między innymi na tym, ze próbowano pojęciami administracyjnymi /państwo, społeczeństwo, obywatel/ zastąpić pojęcia i wartości kulturowe narodu próbując je eliminować. I tak pojecie Narodu Polskiego zastępowano pojęciem społeczeństwa a pojęcia i wartości takie jak patriotyzm, ojczyzna, dziedzictwo narodowe powoli „wyciszano” i wycofywano z oficjalnego języka publicznego.
Oczywiście nie cały proces transformacji ustrojowej 1989-2008 był i jest jednolity w tych sprawach. Były również i sukcesy w sprawach zachowania kultury narodowej, prawdy historycznej i dziedzictwa narodowego. Stworzenie Muzeum Powstania Warszawskiego, Instytutu Pamięci Narodowej oraz podjecie prac związanych z powołania Muzeum Historii Polski jest tego najlepszym przykładem. Oby tych przykładów było coraz więcej.
Walter Wiesław Gołębiewski, Denver, Colorado, USA, 30 maja 2008 r.
http://iskry.pl/index.php?option=com_content&task=view&id=1623&Itemid=1
Aerolit
Wysłany: Wto 11:48, 13 Maj 2008
Temat postu:
Jarosław Kaczyński: w ustawie kompetencyjnej musi być „zabezpieczenie”
Prezes PiS Jarosław Kaczyński oświadczył w piątek, że w ustawie kompetencyjnej musi się znaleźć „zabezpieczenie” zapisów Traktatu Lizbońskiego. Jak ocenił, „taki był sens umowy” między prezydentem a premierem.
Jarosław Kaczyński powiedział na piątkowej konferencji prasowej, że „co do techniki legislacyjnej”, PiS jest elastyczny. „Ale jeśli chodzi o zabezpieczenie, taki był sens umowy” - oświadczył Prezes PiS.
W ten sposób odpowiedział na pytanie, czy jego partia będzie upierać się przy tym, by w ustawie kompetencyjnej znalazł się zapis o tym, że przedstawiciele Polski na forum UE będą musieli dysponować zgodą prezydenta, Sejmu, Senatu i Rady Ministrów w sprawach dotyczących zmiany sposobu podejmowania decyzji przez instytucje UE (np. zmiany zasad głosowania).
Taki zapis jest w projekcie ustawy kompetencyjnej złożonej w Sejmie przez PiS. Politycy PO zapowiedzieli jednak, że nie akceptują propozycji PiS, ponieważ - w ich opinii - jest ona niezgodna z konstytucją.
W piątek m.in. o ustawie kompetencyjnej rozmawiać mają prezydent Lech Kaczyński i premier Donald Tusk.
Szef PiS pytany podczas konferencji, czego spodziewa się po piątkowym spotkaniu odparł, że dowiedział się o nim od dziennikarzy. „Pierwszy raz słyszę o spotkaniu” - powiedział Jarosław Kaczyński.
Według szefa PiS, jeśli PO „chce dotrzymywać umów”, to zapis proponowany przez Prawo i Sprawiedliwość „w tej czy innej formie (...) musi się znaleźć (w ustawie kompetencyjnej-PAP)”.
„W przeciwnym razie ta ustawa straci jakikolwiek sens, nam nie chodzi o ustawę dla ustawy tylko to, by z kompromisu z Joaniny nie było można zrezygnować po to, by jakiś działacz PO zajął na krótki czas wysoką pozycję w organach UE, czy za jakieś drobne opłaty przy kolejnej perspektywie (finansowej UE-PAP)” - mówił szef PiS.
W związku z tym, jak mówił Kaczyński, PiS obawia się, że „tego rodzaju działania będą prowadzone”, ponieważ, według niego, Platforma Obywatelska uprawia „politykę na najniższym możliwym szczeblu”.
„Taki jest horyzont wyobraźni ludzi, którzy dzisiaj rządzą” - mówił szef PiS i dodał, że niektórzy z nich prezentują „uderzająco zmienne poglądy”. Jak przykład takiego polityka Jarosław Kaczyński podał Ministra Spraw Zagranicznych Radosława Sikorskiego - b. ministra obrony w rządzie PiS.
Prezes PiS był też pytany w piątek o to, jaka powinna być polska polityka wobec Gruzji.
„Polityka wobec Gruzji powinna podtrzymywać to, co jest naszym sukcesem, to znaczy bliskie związki i czynienie wszystkiego, by Gruzja jak najszybciej została zabezpieczona, jeśli chodzi o swoją niepodległość i integralność terytorialną” - powiedział Jarosław Kaczyński.
Przypomniał, że w latach 1918–21 Gruzja była już „krajem niepodległym”.
„Teraz jest nim już znacznie dłużej, ale wiadomo jaka jest rosyjska polityka na tym terenie i chcielibyśmy, by Gruzja znajdując się w NATO, a może z czasem w UE, stała się państwem całkowicie immunizowanym wobec tego rodzaju zagrożeń” - powiedział szef PiS.
„Jest też oczywiste, że zasada integralności terytorialnej musi być przestrzegana i to dotyczy także interesów Polski i warto o tym pamiętać. Każdy, kto w jakikolwiek sposób zgadza się na podważanie tej zasady, uderza także w Polski interes” - ocenił Jarosław Kaczyński.
Aerolit
Wysłany: Śro 7:28, 07 Maj 2008
Temat postu:
http://iskry.pl/index.php?option=com_content&task=view&id=1451&Itemid=1
Piotr Zychowicz, z 06-05-2008 06:41
W obecnym kształcie Unia długo nie przetrwa
Traktat lizboński nie rozwiąże żadnych problemów Unii! Biurokracja, protekcjonizm, bezsensowne subsydia dla rolników czy nadmiar przepisów, to wszystko zostanie. Mamy do czynienia z wyjątkowo archaicznym dokumentem – przekonuje brytyjski politolog Hugo Robinson.
Polska jest o krok od ratyfikacji traktatu lizbońskiego. Brakuje tylko podpisu prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Gdyby pan mógł, co by pan mu poradził? Podpisywać czy nie?
– Oczywiście, że nie podpisywać! Ten dokument nie jest do niczego potrzebny ani Polsce, ani Europie. Przeciwnie. Z drugiej jednak strony, patrząc realnie – szanse na to, by wasz prezydent nie zgodził się na ratyfikacje, są niewielkie. Polska raczej nie storpeduje traktatu.
Dlaczego uważa pan, że traktat nie jest dobry dla Polski?
– Bo przekazuje szereg ważnych kompetencji i decyzji z polskiego parlamentu do Brukseli. W kilkudziesięciu kluczowych sprawach Polska nie będzie mogła zastosować prawa weta, a jurysdykcja Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości będzie radykalnie rozszerzona. Nastąpi wielka centralizacja władzy w rękach wąskiej grupy eurokratów, którzy daleko od Warszawy będą podejmować kluczowe dla Polaków decyzje. A przecież to polski, wybrany demokratycznie parlament, a nie Bruksela, ma za zadanie reprezentować polski naród.
Badania wskazują, że Polacy są nastawieni euroentuzjastycznie. Może nie będzie im to przeszkadzać?
– Zacznie im przeszkadzać, gdy zorientują się, że coraz więcej decyzji jest podejmowanych za ich plecami. Kiedyś ludzie akceptowali fakt, że Unia przejmuje pewne kompetencje państw – ale chodziło o tak mało kontrowersyjne sprawy jak jednolity europejski rynek. Traktat lizboński narzuca jednak ten mechanizm na przykład w kwestiach przestępczości czy imigracji. To kwestie fundamentalne, ściśle związane ze specjalną relacją państwo – obywatele. Obawiam się, że gdy Bruksela zacznie narzucać poszczególnym państwom przepisy, których nie będą chcieli ich obywatele, to nastroje wobec Unii gwałtownie się zmienią. Ludzie zapytają, dlaczego nie mogą sami o sobie decydować. Gdyby w sprawie traktatu przeprowadzono referendum, politycy mogliby powiedzieć: „Sami tego chcieliście”. A tak?
Unia Europejska lubi podkreślać przywiązanie do zasad demokracji.
Jak pan myśli, dlaczego w sprawie traktatu politycy woleli nie odwoływać się do woli narodów?
– W Wielkiej Brytanii sprawa jest prosta – rząd wie, że społeczeństwo odrzuciłoby traktat. Moja organizacja prowadziła wielką kampanię na rzecz referendum. Jeżeli narodowy parlament ma nieodwracalnie przekazać część swych uprawnień ponadnarodowej biurokracji, to warto spytać ludzi o zdanie. Kiedyś rząd nam to obiecał. Wystarczyło jednak przepakować Konstytucję UE w traktat i obietnicę złamano. To niesmaczne. Holendrzy i Francuzi, odrzucając unijną konstytucję w referendum, pokazali, że Europejczycy nie chcą dalszej integracji. Mimo to eurokraci bezwstydnie ją forsują ponad głowami narodów. Referenda powinny być zorganizowane we wszystkich państwach członkowskich. Tymczasem głosować będą tylko Irlandczycy i wszystko wskazuje na to, że wspierana przez rząd kampania na „tak” odniesie sukces.
Unia ma jednak demokratyczne instytucje. Na przykład Parlament Europejski.
– Zwolennicy traktatu często powołują się na ten argument. Wskazują, że kompetencje PE mają zostać zwiększone. Oczywiście, zgoda. Parlament to ciało o niebo lepsze niż Komisja czy Rada UE. Ale pamiętajmy, że to bardzo specyficzna instytucja. Wybierana małą ilością głosów (frekwencja w wyborach europejskich jest na ogół niska), a więc nie posiada specjalnej legitymizacji. Nie wiem, jak jest w Polsce, ale w Wielkiej Brytanii związek pomiędzy obywatelami a PE jest znikomy. Ludzie nie interesują się tym, co się dzieję podczas jego obrad, gazety o tym nie piszą. Nikt się nie czuje związany z tym gremium. Najważniejszy jest parlament państwowy.
Może to cena, jaką trzeba zapłacić za dobrobyt i wzmocnienie kontynentu?
– Ale ten traktat nie rozwiąże żadnych problemów, które trapią Unię! Jego twórcy nie myślą o prawdziwej, głębokiej reformie, której ta instytucja wymaga. Po ratyfikacji traktatu stare problemy się nasilą. Biurokracja, protekcjonizm, bezsensowne subsydia dla rolników czy nadmiar przepisów. Ten traktat nie stawia czoła fundamentalnym wyzwaniom, którym należy sprostać, żeby Unia Europejska mogła sprawnie działać w XXI wieku. Mamy do czynienia z wyjątkowo archaicznym dokumentem. To na pewno nie jest żadne „wzmocnienie kontynentu”. Proszę mnie dobrze zrozumieć: nie chcę, żeby Unia padła. Chcę, żeby to była nowoczesna, sprawna struktura. W obecnym kształcie długo jednak nie pociągnie.
A czy zgadza się pan z tezą, że znaleźliśmy się na drodze do budowy europejskiego superpaństwa?
– Aż tak źle nie jest. Centralizacja władzy w rękach eurokratów to wprawdzie drobny krok w tę stronę, ale do utworzenia takiego molocha i zniesienia państw narodowych jeszcze daleka droga. Faktycznie, przewidziano stworzenie instytucji prezydenta UE, będzie również unijny minister spraw zagranicznych. Ale by zbudować europejskie superpaństwo, potrzeba jeszcze kilku traktatów. Proszę zresztą pamiętać o poważnej przeszkodzie – nie ma czegoś takiego jak europejski naród, europejska opinia publiczna czy europejski patriotyzm.
W Polsce istnieją obawy, że Unia może zostać zdominowana przez Francję i Niemcy, i realizować interesy tych krajów?
– Bracia Kaczyńscy mieli dobre powody, żeby sprzeciwiać się nowemu systemowi głosowania w UE. Rację miał również Jan Rokita, gdy bronił systemu z Nicei. Dla Polski był on wyjątkowo korzystny. A teraz wasze wpływy zostaną poważnie zmniejszone. Podobnie jak wiele innych krajów, w szeregu spraw nie będziecie mogli stosować prawa weta. Przekonuje się nas, że to pozwoli „zdynamizować Unię” i przyspieszyć proces podejmowania decyzji. W Wielkiej Brytanii wielu ludzi, zwłaszcza związanych z biznesem, nie podziela tego poglądu. Dla nich to, że Unia będzie mogła swobodnie ustalać kolejne prawa, jest niemiłą perspektywą. I tak zmagają się z tysiącem przepisów narzucanych z Brukseli. Wracając do pańskiego pytania – choć traktat rzeczywiście poprawi pozycję Niemiec, to wydaje się, że na tym dokumencie stracą wszystkie państwa narodowe. Zyskają eurokraci.
W Polsce wielkie kontrowersje wzbudza zawarta w traktacie Karta praw podstawowych.
– I nic dziwnego. To pewnie najważniejsza i najbardziej kontrowersyjna część traktatu. Określa się ją czasami mianem traktatu w traktacie. To nieprzewidywalny i niebezpieczny dokument. Nie bardzo nawet wiadomo, o co w nim chodzi, jaka jest różnica między pryncypiami a prawami. Karta praw podstawowych – brzmi szlachetnie. Ale spróbujmy to przełożyć na język prawniczy. Wtedy okaże się, że dokument daje wolną rękę prawnikom, którzy mogą go dowolnie interpretować. Deklaracje szybko mogą się przerodzić w nakazy prawne. Idea w obowiązek. Brytyjski rząd przecież zębami i pazurami walczył, aby powstrzymać przyjęcie Karty.
W Polsce szczególne obawy wzbudziły zapisy dotyczące praw dla homoseksualistów...
– Wiem, że to u was drażliwy temat. W Wielkiej Brytanii dyskusja na temat traktatu skupia się raczej wokół zapisów ekonomicznych. Na przykład „prawo do strajku”. Organizacje zrzeszające biznesmenów niepokoją się, że może to zniszczyć konkurencyjność brytyjskich towarów i odwrócić liberalne reformy wprowadzone przez panią Thatcher. Lewica też się niepokoi. Na przykład zapisami o „prawie do własności”. Karta nie jest więc ani lewicowa, ani prawicowa. To po prostu mętny dokument wprowadzający prawniczą niejednoznaczność.
Ostro krytykuje pan kierunek, w jakim zmierza Unia. Jak zatem według pana powinna wyglądać wspólnota?
– Przede wszystkim powinna być bardziej elastyczna, żeby kraje, które nie chcą głębszej integracji, nie musiały w niej uczestniczyć. Państwa członkowskie powinny odzyskać swoje prawa. Problemem Unii jest bowiem jej zachłanność. Wszelkie zmiany są nieodwracalne. Jeszcze nie było przypadku, żeby Unia zrezygnowała z jakichś prerogatyw, które odebrała państwom.
A w kwestii gospodarki? Co Unia powinna zrobić, żeby móc konkurować ze Stanami Zjednoczonymi czy wzrastającymi azjatyckimi potęgami: Indiami i Chinami?
– Trzeba zrezygnować z wszystkich regulacji, które dławią naszą przedsiębiorczość i konkurencyjność. Protekcjonizm handlowy to dziś przeżytek. Polityka Unii jest tak naprawdę kierowana przez rozmaite grupy interesu, na przykład francuskich rolników czy włoski biznes tekstylny. W połowie roku, gdy Francja przejmie kierownictwo Unii, na pewno zobaczymy dalsze „postępy” w tej dziedzinie. Nicolas Sarkozy jest, niestety, bardzo gaullistowski, bardzo protekcjonalistyczny i podejrzliwy wobec wolnego rynku. Wszystko to, o czym mówię, zwiększa cenę naszych produktów. Zamiast walczyć z Chińczykami, sami się im podkładamy. Prawdziwymi przegranymi są europejscy konsumenci.
Czy Unia może jeszcze zmienić kurs?
– Oczywiście. Jak wcześniej powiedziałem, musi przyjść moment, w którym Europejczycy stwierdzą, że mają dość i wystąpią przeciw Unii. Zobaczymy, jak będzie się sprawdzało euro. Na przykład Portugalia i Hiszpania już mają kłopoty ze zbyt silnym kursem euro, na który nie mają wpływu. Euro to symbol integracji. Jeżeli unia monetarna poniesie porażkę, to będzie wielki cios dla koncepcji unii politycznej. Są zresztą inne słabe punkty, gdzie mogą się pojawić rysy, a nawet pęknięcia. Musimy na to liczyć.
Czyli Unia potrzebuje kryzysu, żeby rozpocząć poważne reformy?
Tak. Unia w obecnym kształcie długo nie przetrwa. Euroentuzjaści prowadzili swoją kampanię od wielu lat. Przekonali ludzi do swojej wizji. Teraz przyszła pora, żeby głośno przemówili eurosceptycy. Musimy dotrzeć do Europejczyków. Pokazać im, że jest alternatywa. Obecnie tylko Wielka Brytania i Polska są krajami, gdzie wśród elit – klasy politycznej czy przedsiębiorców – występują nastroje eurosceptyczne. Czytam najważniejsze francuskie i hiszpańskie gazety i wiem, że tam tego nie ma. Na górze panuje powszechny konsensus, przekonanie, że w Unii wszystko idzie świetnie. Euroseptycyzm występuje zaś wśród zwykłych obywateli. Prędzej czy później nastroje te przenikną do elit.
Hugo Robinson jest politologiem z konserwatywnego, brytyjskiego think tanku Open Europe.
Źródło : Rzeczpospolita
Aerolit
Wysłany: Pią 18:45, 02 Maj 2008
Temat postu:
pos. Zbigniew Giżyński (2008-04-30)
Co dalej z ustawą kompetencyjną?
http://www.radiomaryja.pl/audycje.php?id=7851
secondfuck
Wysłany: Nie 11:03, 06 Kwi 2008
Temat postu: popaprańcy
trzeba było dopuścić OJCA TADKA do dotacji , dołożyć z budżetu,
i nie mielibyśmy tyle wstydu.
ale nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło,może teraz PIS podzieli się na P i S , a kaczory wrócą na staw pod skrzydła mamusi
Aerolit
Wysłany: Sob 20:14, 05 Kwi 2008
Temat postu:
http://news.money.pl/artykul/brytyjczycy;chca;referendum,47,0,325423.html
2008-03-02 17:29:00
Brytyjczycy chcą referendum
Aż 88 procent Brytyjczyków opowiada się za przeprowadzeniem referendum w sprawie Traktatu Lizbońskiego - wynika z rezultatów nieoficjalnego sondażu.(...)
referendum w sprawie Traktatu Lizbońskiego. 88 proc. odpowiedziało tak. Na pytanie, czy Wielka Brytania powinna przyjąć Traktat, 89 proc. odpowiedziało nie.
W sprawie referendum w środę ma głosować Izba Gmin. Przeciwny jego organizowaniu jest laburzystowski rząd, który wcześniej obiecywał referendum w sprawie Traktatu Lizbońskiego. Teraz gabinet premiera Gordona Browna chce poprzestać na ratyfikowaniu dokumentu przez parlament.
Aby wejść w życie Traktat Lizboński musi zostać przyjęty przez 27 krajów członkowskich UE. Na razie jedynie Irlandczycy mają zadecydować o jego przyjęciu na drodze referendum, które najprawdopodobniej odbędzie się na początku czerwca.
Brytyjscy ministrowie uważają, że sondaż IWAR nie jest reprezentatywny.
Aerolit
Wysłany: Czw 17:49, 03 Kwi 2008
Temat postu:
Być może nie mam szerokiej wiedzy uprawniającej mnie do wypowiadania autorytatywnych racji, ale natura nie poskąpiła mi czegoś takiego co od dawien dawna zwie się chłopskim rozumem. Kiedy od 1990 r. „reformowano” gospodarkę, to mi nie chciały pomieścić się w mojej niedouczonej głowie zastosowane przez reformatorów metody.
Dyskutowałem wówczas z ludźmi w tym i z ekonomistami, którzy przekonywali mnie do tego, że Balcerowicz ma rację, że jego droga reform jest najsłuszniejsza. Ja oponowałem.
Na mój niedouczony, prosty chłopski rozum było w tych działaniach za wiele sprzeczności.
Pytałem się. Kto reformuje gospodarkę przez doprowadzanie jej do upadku? Jaka to reforma (niech będzie reforma - skoro te działania takim słowem się określa), że przedsiębiorstwa doprowadzane są do bankructwa?
Przecież stan przedsiębiorstw, stan całej gospodarki nie był winien tej niewydolności. Wina była po stronie zarządzania gospodarką, pojedynczymi przedsiębiorstwami i wyrastała korzeniami z Komitetu Centralnego PZPR.
Nie można było konsekwencjami własnych zaniedbań obarczyć zakłady i ich załogi. Nie można też było rozdrapywać majątku narodowego, nie można też było robić przekrętów, a jednak wszystko to miało miejsce. Ci sami ludzie co umazali się tymi poczynaniami, teraz prowadzą nas jak stado baranów do Unii, która zaczyna zawłaszczać sobie osobowość prawną. Znów nas mamią swoimi racjami, ale mój chłopski niedouczony rozum podpowiada mi co innego. Mówi mi „bądź ostrożny, uważaj”.
Dziś po czasie moi oponenci przyznali mi, że wówczas źle odczytali posunięcia kolejnych rządów, że się mylili.
Gdy w roku 1945 wprowadzano u nas nowe sowieckie porządki, wówczas też głosy rozsądku kierujące się dobrem narodu, wiedzą, ale i chłopskim rozumem, mówiły: nie, to jest utrata niepodległości, Zachód nas sprzedał, nadejdą represje, sowieci, komuchy zniszczą nas.
Zróbmy więc taki sobie intelektualny eksperyment i załóżmy, że w 1945 r. był Internet i można było wymieniać myśli na forach politycznych. I że mój chłpski rozum wygłaszał by na tym forum swoje obawy przed Manifestem Lipcowym i zawartymi w nim zagrożeniami dla naszego narodu, dla naszej państwowości.
Ale zapewne znalazłby się ktoś kto by mi odpisał tak: „pokaż mi facet realne fakty, a nie gdybaj, bo na razie są to tylko twoje nieuzasadnione obawy”.
A jednak jest coś takiego jak przewidywalność, jak mądrość Polaka przed szkodą.
I mimo logiki tych co twierdzili, że teraz będzie sprawiedliwość, socjalizm, równość, pokój i braterstwo to wszelkie obawy wówczas wyrażane sprawdziły się i to z nawiązką.
Dziś jest podobnie są ludzie wyrażający swoje obawy i ja do nich należę. Nie jestem przez nikogo indoktrynowany, zapewne jestem niedouczony, ale mam instynkt samozachowawczy i chłopski rozum. Analogia Traktatu Lizbońskiego z Manifestem Lipcowym jest uderzająca, a dotychczasowe tysiącletnie dzieje mojej nacji nauczyły mnie nieufności wobec nadmiaru przyjaciół wśród polityków państw Zachodu i Wschodu również. Ci sami politycy jak było to korzystne dla nich to sprzedali mnie z moim krajem w Jałcie i gdzie tylko się dało, a teraz raptem przypomnieli sobie o mnie i o moim kraju i chcą mnie i mój kraj uczynić szczęśliwymi, włażąc do niego z przyklejonymi uśmiechami na swoich twarzach.
Tak bezinteresownie? Tak tylko z ludzkich pobudek?
Aerolit
Wysłany: Czw 9:11, 03 Kwi 2008
Temat postu:
Aby powołać do życia europejską drużynę państw o ustroju demokratycznym, nie jest konieczny traktat, ani żadna konstytucja. To jest konieczne, gdy chce się utworzyć nadrzędny organizm państwowy.
Po co nam taki sztuczny twór? Czy nie wystarczy nam współpraca gospodarcza, militarna, kulturalna, społeczna?
Każdy z krajów członkowskich jest demokratyczny. Więc po co nadrzędny arbitraż prawny. Przecież idąc tym tropem można powołać Trybunał Światowy, Trybunał Galaktyczny, Trybunał Międzygalaktyczny i zawsze znajdzie się ktoś na tyle umotywowany aby sądzić się aż do upadłego.
Taki trybunał ma rację bytu tylko do rozwiązywania spraw międzynarodowych, ale nie do interweniowania w sądownictwo wolnych demokratycznych państw składowych.
Po co też traktat szerzy ideologię? Czy nie przeraża Ciebie, że traktat jest najeżony ideologią, nowomodną i libertyńską? Mnie to przeraża. Ja chciałbym wiedzieć na jakim świecie żyję i ład mojego świata przekazać potomnym. Tymczasem jakieś dziwne trendy przekonują mnie o mojej zaściankowości. Dlaczego? Skąd taka impertynencja tych lewackich środowisk?
Skąd też nawrót do agresji w polityce, w Europie bez granic. Nagłe odruchy pokrzywdzonych. Traktat daje im prawo do kontynuowania tej zbrodni wojennej którą sami rozpoczęli w 1939 r. Nas niestety nadal spychając do roli milcząco godzących się na nową falę agresji światowej wobec naszej Ojczyzny.
Są i inne powody dla których takie nadgorliwe uszczęśliwianie wszystkich nadmiernie szczegółowymi regulacjami prawnymi powodują we mnie odruch odrzucenia traktatu.
Są to szkolnictwo, gospodarka (określanie nam jakie zakłady, ile ich powinno być i w jakim zakresie powinny funkcjonować - przecież od tego jest rynek, który ponoć najlepiej o tym decyduje), kultura, religia, obyczajowość.
Można by pisać i pisać, zacząć tekst od początku i przedstawić wszystko szerzej, głębiej, ale myślę, że to co napisałem powinno wielu entuzjastów przymusić choć trochę do refleksji.
Są też i inne drogi dla federacyjnej Europy, ta z traktatem nie jest jedyną i ostateczną możliwością. Nie jest też ani przejrzystą, ani najuczciwszą. Europa nie musi się rozpadać. Ja cieszę się z tego że powstała ta symbioza wielu europejskich państw. Ale nie chcę żeby to był przede wszystkim interwencjonizm ideologiczny w kulturę, religię, gospodarkę, prawo, tradycję innych państw.
Jak wolny z wolnym i jak równy z równym.
To jest ta Europa której chcę.
Ta przeregulowana prawnie nie interesuje mnie, bo jest obca mojemu duchowi.
Myślałem, że w PiSie podobnie to postrzegają, dlatego mam żal do nich, że mnie za moje szaleńcze poparcie dla nich, niestety ale oszukali.
Aerolit
Wysłany: Śro 19:02, 02 Kwi 2008
Temat postu:
http://www.polskieradio.pl/jedynka/sygnalydnia/?id=13819
02.04.2008 08:17
dr Mieczysław Ryba
Rozmawiał Grzegorz Ślubowski
Czy jest cena za suwerenność?
Grzegorz Ślubowski: Moim gościem w studiu w Lublinie jest dr Mieczysław Ryba, wykładowca Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego i Wyższej Szkoły Kultury Społecznej i Medialnej w Toruniu. Dzień dobry.
Dr Mieczysław Ryba: Dzień dobry.
G.Ś.: Wczoraj Sejm przyjął uchwałę pozwalającą prezydentowi ratyfikować traktat lizboński. Dziś, jak już mówiliśmy, dyskusja w Senacie. No, ale wczoraj, oczywiście, także dyskusja w Sejmie i w mediach. Wicemarszałek Sejmu Stefan Niesiołowski powiedział, że to przyjęcie uchwały to akt tak naprawdę odrzucający traktat jałtański. Jak pan ocenia ten wczorajszy dzień? To był dobry dzień dla Polski?
M.R.: Ja nie sądzę, bo pytanie jest, czym jest ten akt, który będzie prezydent ratyfikował. Proszę państwa, gdy sięgniemy dosłownie kilka lat wstecz, to ja przypomnę, że przedstawiciel Platformy Obywatelskiej mówił o traktacie konstytucyjnym, który notabene jest niczym innym, tylko traktatem lizbońskim, tylko inaczej nazwanym, no to mówił: „Nicea albo śmierć!”, a w programie Prawa i Sprawiedliwości była jasne teza, że ten traktat w ogóle nie może wejść. Co więcej, jeśli weźmiemy kontekst ogólnoeuropejski, to narody europejskie, przynajmniej dwa, wypowiedziały się w referendum przeciwko temu. Notabene gdy dzisiaj weźmiemy...
G.Ś.: Przeciwko konstytucji, prawda, ale nie przeciwko...
M.R.: Przeciwko konstytucji, ale treściowo to zasadniczo nie ma różnic, są tylko powiedzmy pewne formalne otoczki tego. Zresztą nikt tego nie ukrywa, że główne postanowienia konstytucji co do sposobu podejmowania decyzji i pewnych jak gdyby takich aksjologicznych rzeczy są zawarte w tym traktacie lizbońskim, w związku z czym sytuacja jest taka, że kierunek i nawet w tym sensie prostym takim osłabienia jednak siły i głosu Polski w Unii jest kierunkiem złym z tego punktu widzenia, a także z tego, że ta Unia jednak zmierza szybkimi krokami nie w kierunku Europy państw narodowych, ale właśnie w kierunku pewnej formuły, jakiejś takiej pośredniej formuły superpaństwa.
G.Ś.: Prezydent Lech Kaczyński wczoraj mówił, że żyjemy tu i teraz, w Europie, w określonym miejscu geograficznym, nie możemy sobie pozwolić na to, żeby być poza Unią. To zdanie prezydenta chyba podziela zdecydowana większość Polaków, ponieważ z sondaży wynika, że ponad 70% Polaków jest zadowolona z tego, że jesteśmy w Unii Europejskiej. Czy mamy jakieś wyjście? Nie akceptować traktat?
M.R.: Akceptacja czy brak akceptacji traktatu nie oznacza bycia czy niebycia w Unii. Jeśli bierzemy pod uwagę najważniejsze korzyści z Unii, jakie Polska ma, bo te są oczywiste, one są z tego, że jest swobodny obieg towarów i usług i my prężnie rozwijając się w tej chwili, korzystamy z tego. Natomiast jeśli bierzemy pod uwagę tzw. dopłaty, to ceną za dopłaty, bo to przede wszystkim, powiedzmy, takie kraje, jak Niemcy, dopłacają do budżetu Unii, ceną jest redukcja suwerenności.
Pytanie jest, oczywiście, w perspektywie Polski niezwykle doniosłe: czy jest jakaś cena za suwerenność? Zwłaszcza że jeśli bierzemy ten kontekst, to jest ona dosyć drogo okupiona. W związku z czym to nie są takie proste wybory. A jeśli bierzemy pod uwagę cały kontekst Unii, ja przypomnę, że tu dzieje się coś dziwnego. Jeśli weźmiemy właśnie to, że wszyscy wiedzą, że... Tak jak mówi się, że Polacy są w większości za konstytucją, której nie znają, bo do referendum nie doszło, nie było debaty, natomiast większość zdecydowana Anglików jest przeciw i (...) nie dopuszcza do głosu tamtego społeczeństwa, a ich reprezentacja parlamentarna to przyjmuje. To o co tutaj chodzi? Jaki jest tego cel? I ku czemu zmierzamy? Tych pytań fundamentalnych w debacie publicznej nie było, łącznie z debatą parlamentarną, zredukowaną, jeśli bierzemy pod uwagę co do wystąpień i dyskusji do dosyć takich ograniczonych form. W związku z czym...
G.Ś.: Czy pan uważa w związku z tym, że powinno być referendum?
M.R.: Ja sądzę, że powinno być i nie tylko u nas, ale wszędzie, i poprzedzone bardzo głęboką debatą ze względu na co? Że każdy powie, że sama formuła zapisów tych traktatowych jest tak niezwykle skomplikowana, że również dla prawników nie jest czytelna. Więc w tym sensie ona powinna być w bardzo dużej dyskusji przeprowadzona. I to jest fundamentalna sprawa. To po pierwsze. A przede wszystkim ze względu na sprawiedliwość, ponieważ ktoś już w referendum to w podobnej formule odrzucił, w związku z tym jak można omijać te narody, które się, powiedzmy, jakoś wypowiedziały i powiedzieć, że to jest coś innego, nazwać to troszkę inaczej, rozproszyć nieco w innych dokumentach i wtedy jest wszystko w porządku. Gdzie tutaj jest demokracja? To w ogóle zaczyna...
G.Ś.: Ale jednak inny dokument został odrzucony, nie ten teraz przyjęty, wynegocjowany przez prezydenta i premiera, to był jednak inny dokument. Ale wczoraj...
M.R.: Inaczej nazwany.
G.Ś.: No, ale inny. Wczoraj ojciec Tadeusz Rydzyk radził słuchaczom Radia Maryja, aby patrzyli, kto ich oszukuje. Czy pan uważa, że politycy, którzy głosowali za przyjęciem ustawy, oszukali swój elektorat? Politycy Prawa i Sprawiedliwości.
M.R.: Znaczy tutaj trzeba sięgnąć do programu, bo ja rozumiem, że program jest tym programem partii czy ugrupowania, które idzie do wyborów, oferuje pewien program elektoratowi i społeczeństwo się wypowiada. Więc tę sprzeczność z tym programem ja już wykazałem. Jeśli mówimy o traktacie konstytucyjnym, to, że go inaczej nazwiemy, to nie znaczy że po prostu jest to coś innego. Liczy się substancja tego, co tam jest zawarte, a nie nazwa czy też otoczka formalna i pewna propaganda, która temu towarzyszy.
Natomiast ja nie chcę się odnosić tutaj do wypowiedzi ojca Tadeusza, jeśli idzie o pewną formułę. Tutaj problem jest taki, że politycy nie wprost, ale deklarują społeczeństwu, że tu się dzieje jakaś konieczność dziejowa, że to jest w domyśle niekorzystne, ale my z tej konieczności dziejowej nie możemy się wydobyć. No to powiedzmy to rzeczywiście wprost, że jest to złe i my coś złego dla Polski przyjmujemy, coś niekorzystnego. I wtedy przynajmniej będzie pełna uczciwość. Natomiast to są zupełnie schizofreniczne rzeczy, bo z jednej strony mówi się o wielkim sukcesie Polski, że to nas jakoś dźwiga w tych relacjach Unii Europejskiej niezwykle wysoko, a z drugiej strony w domyśle: nie możemy, ponieważ jesteśmy w takiej, a nie innej konfiguracji geopolitycznej. To jest po prostu pewien rodzaj, byśmy powiedzieli, takiego politycznego jednak bełkotu propagandowego, który wprowadzał mocno w błąd społeczeństwo, a na pewno nie uczytelnia jego wiedzy o tym, w którym kierunku my idziemy i cała Unia idzie. A jeśli bierzemy pod uwagę podstawowe decyzje takie traktatowe, no to idzie w kierunku superpaństwa i centralizacji decyzji w Brukseli.
G.Ś.: Posłanka Anna Sobecka w Naszym Dzienniku dzisiaj wzywa Polaków i katolików w takim specjalnym apelu do tego, aby wzięli udział w demonstracji niezadowolenia. Demonstracja ma się odbyć w Warszawie 23 kwietnia. Czy pana zdaniem jest to początek jakby odejścia pewnej... wyjścia pewnej grupy posłów z Prawa i Sprawiedliwości? Czy to oznacza, że ci posłowie związani ze środowiskiem Radia Maryja wyjdą z Prawa i Sprawiedliwości?
M.R.: To trudno mi jest powiedzieć, jakie będą... Na pewno tam musi być spore napięcie, bo pamiętajmy o tym, że tego typu decyzja, zresztą tu nie chodzi o posłów związanych z Radiem Maryja, ale cały szereg różnych innych osób wiem z tego, co się z doniesień agencyjnych wie, pewne niezadowolenie wyraża co do formuły załatwienia całej sprawy i co do ratyfikacji traktatu.
Jest to fundamentalna sprawa, która będzie w sposób oczywisty rzutować na przyszłość Polski, bo pamiętajmy o tym, to każdy też mówi, że tutaj nie tylko chodzi o pewien sposób podejmowania decyzji, którzy tam idzie, ale to jest pewien proces, który dokładnie, jeśli bierzemy pod uwagę prawicowy elektorat czy prawicowe partie, czy prawicowe spojrzenie na rzeczywistość, wprowadza pewien socjal demokratyczny czy takie pewne różne pomysły nowej lewicy europejskiej, jak gdyby zaproponowane w formule Unii Europejskiej na grunt polski. To niestety...
I jeśli weźmiemy całą akcję aksjologię Karty praw podstawowych, notabene z której Polska się wyłącza, ale jednak będzie w dużym stopniu podstawą orzecznictwa sądów, bo wiemy, jak ta cała władza sądownicza w Unii Europejskiej działa. A ja przypomnę, że na przykład w sprawie Alicji Tysiąc my też nie jesteśmy obowiązani przestrzegać reguł powiedzmy w sprawie aborcji tych Unii Europejskiej, a jednak wyrok był jednoznaczny. W związku z czym to, w czym uczestniczymy i ta dynamika zmian, bo tu się nakreśla pewien kierunek zmian, on idzie dokładnie w sprzeczności z tym, co zwiemy takim prawicowym czy konserwatywnym spojrzeniem na rzeczywistość. W związku z czym siła napięć, która w tej chwili się na scenie politycznej dokonuje, jest zupełnie naturalna i byłoby dziwne, gdyby to się nie dokonywało szczególnie w partii prawicowej.
G.Ś.: Dziękuję bardzo za rozmowę. Moim gościem był dr Mieczysław Ryba.
fora.pl
- załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by
phpBB
© 2001, 2005 phpBB Group
Regulamin