Prawo i Sprawiedliwość
Forum członków oraz sympatyków PiS
FAQ
Szukaj
Użytkownicy
Grupy
Galerie
Rejestracja
Profil
Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości
Zaloguj
Forum Prawo i Sprawiedliwość Strona Główna
->
Wydarzenia
Napisz odpowiedź
Użytkownik
Temat
Treść wiadomości
Emotikony
Więcej Ikon
Kolor:
Domyślny
Ciemnoczerwony
Czerwony
Pomarańćzowy
Brązowy
Żółty
Zielony
Oliwkowy
Błękitny
Niebieski
Ciemnoniebieski
Purpurowy
Fioletowy
Biały
Czarny
Rozmiar:
Minimalny
Mały
Normalny
Duży
Ogromny
Zamknij Tagi
Opcje
HTML:
NIE
BBCode
:
TAK
Uśmieszki:
TAK
Wyłącz BBCode w tym poście
Wyłącz Uśmieszki w tym poście
Kod potwierdzający: *
Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Skocz do:
Wybierz forum
Administracja
----------------
Regulamin
Propozycje kategorii oraz tematów
Ludzie Forum
Partia
----------------
Przywództwo
Program
Idee oraz strategie
Wydarzenia
Przegląd tematu
Autor
Wiadomość
ktos
Wysłany: Pią 23:44, 04 Lis 2011
Temat postu: ogolny
ludzie czy wy faktycznie w mysl kurskiego jestescie ciemnym ludem ?
nie wazne czy PO czy PiS czy SLD PSL lub inne tym podobne wczesniej czy pozniej wylaniajace sie na scenie politycznej w miare zapotrzebowania w danej chwili przypadek RPP piszcie co chcecie swoje madre przemyslenia wszyscy jestescie manipulowani obojetnie czy skonczyliscie UJ czy zwykla podstawowke smiesza mnie te wszystkie wasze madre przemyslenia jestesmy po prostu manipulowani przez wszystkich obojetnie od opcji politycznej niestety to n asza wina zastanowmy sie jak wychowujemy nasze dzieci zaloze sie ze polowa lub wiecej z tych patryotow co pisza nie pochwala sie swoimi dziecmi bo po prostu one nie znaja podstaw naszej histori czyli w mysl zasady dlaczego dzwon glosny bo w srodku jest pusty zacznijmy od podstaw a moze w trzecim pokoleniu cos sie skrystalizuje bo z tegon co widze to w tej chwili nie ma szans
Aerolit
Wysłany: Czw 13:26, 28 Sty 2010
Temat postu:
Na koniu trojańskim "wykonanym" z twórców polskiej kultury wsączany jest jad nienawiści do tego co jest bardziej polskie i konieczne aby Polska znów była Polską, tak jak była Nią przed II wojną światową.
Ulubieniec młodzieży Hołdys to przykład anomalii w polskiej kulturze. Jest takich anomalii znacznie wiecej i aż trudno to pojąć, rozumując tokiem Olbrychskiego, że w trudnych chwilach wszyscy stajemy się Polakami, a w chwilach z pozoru łatwiejszych zatracamy polskość na rzecz naszej egoistycznej prywaty.
Olbrychski: Jareczek Kaczyński to szkodnik
"To koleś, który po prostu walił mnie i wszystkich moich znajomych poniżej krocza" - tak na łamach "Przekroju" muzyk Wojciech Waglewski ocenił Jarosława Kaczyńskiego. Nie jest jedynym artystą, który otwarcie krytykuje prezesa PiS. "Wszystko, co robi ten człowiek, wynika z chorobliwej żądzy władzy. Nie ma znaczenia, czy będzie to dla jego kraju dobre, czy złe" - przyznał Daniel Olbrychski.
Jarosław Kaczyński to największy szkodnik polityczny w Polsce. Wszystko, co robi ten człowiek, wynika z chorobliwej żądzy władzy. Nie ma znaczenia, czy będzie to dla jego kraju dobre, czy złe. Nie rozumiem, dlaczego uważa się go za dobrego gracza. Moim zdaniem pozycję zawdzięcza jedynie bardzo słabej konkurencji. W takiej Francji nie został by pewnie nawet merem.
Niestety, nie wyartykułowała się w ostatnich latach żadna koncepcja polityczna, do której mocniej zabiłoby mi serce, tak jak w systemie totalitarnym do "Solidarności". W tym jesteśmy zresztą wspaniali. Przyciśnięci do ściany i złapani za gardło potrafimy się fantastycznie zmobilizować i obalić dręczyciela. Natomiast w tej pragmatycznej, codziennej polityce jesteśmy troszkę gorsi. Gdyby było inaczej, już dawno nie byłoby tego Jareczka.
http://forum.fronda.pl/?akcja=pokaz&id=3194359
Przy takiej logice i zatroskaniu tych panów losami naszej Ojczyzny, aż dziw bierze, że odpowiada im Tusk, Komorowski, Niesiołowski, Kwaśniewski, Boni.
Przy takim zatroskaniu sprawami Polski, aż dziw bierze, że nie upomnieli się oni jeszcze o pamięć Pileckiego, Dekutowskiego, Sojczyńskiego....
Aerolit
Wysłany: Śro 20:47, 20 Sty 2010
Temat postu:
Rafał Ziemkiewicz
KOMPAS na rok 2010: I tego trzymać się trzeba
Po pierwsze:
Polska, jaką nam przez ostatnie dwie dekady zbudowano pod dyktando grup interesu wyrosłych z peerelu − zdeptanej, spustoszonej przez Stalina z Hitlerem i zbolszewizowanej kolonii − jest państwem, w którym brak sprawiedliwości stanowi zasadę ustrojową. Państwem, w którym o sukcesie, awansie i miejscu w hierarchii społecznej nie decydują zdolności, przedsiębiorczość, praca ani pożytek dla innych, ale przede wszystkim przynależność lub brak przynależności do grupy uprzywilejowanej, powiązania, znajomości, koneksje, układy. Obojętne, czy mówimy o biznesie, służbie publicznej, nauce, wolnych zawodach, tak zwanej kulturze czy innych dziedzinach. Jest zasadą, że protegowany zawsze wygrywa u nas z utalentowanym, a odstępstwa od tej zasady, czyli możliwość obejścia blokujących drogi awansu i dystrybuujących sukces sitw i układów są rzadkie i dotyczą dziedzin mniej atrakcyjnych.
skomentuj na blogu
Jest się po to dziennikarzem, publicystą, pisarzem, żeby być zawsze po stronie tych, którzy są krzywdzeni i przeciwko tym, którzy krzywdzą; po stronie zablokowanych w realizowaniu zdolności i aspiracji, przeciwko tym, którzy ich gnoją; po stronie tych, którzy próbują zmieniać Polskę na lepsze i przeciwko zakamieniałym układom, które w ich aktywności widzą zagrożenie dla swej uprzywilejowanej pozycji i na wszelki wypadek rzucają ile się da kłód pod nogi. Po to więc, aby tę władzę sitw i środowiskowych gangów, koterii czy to mafijnych, czy gerontokratycznych, powiązań wszelkiego rodzaju demaskować, atakować, zwalczać dostępnymi sobie sposobami. A co najmniej − nigdy się im nie dać kupić, nigdy nie szukać sukcesu w akceptowaniu i usprawiedliwianiu draństwa za cenę dopuszczenia do rozmaitych reglamentowanych korzyści.
Po drugie:
Polska, którą nam w ostatnich dwóch dekadach zbudowano pod dyktando wyrosłych z peerelu grup interesu, na oczekiwania których nałożyła się powszechna demoralizacja, deprawacja i myślenie przez oduczone patriotyzmu i poczucia wspólnego dobra społeczeństwo w kategoriach wąsko pojmowanych, doraźnych interesów własnej grupy, jest państwem niezdolnym do zapewniania narodowi warunków cywilizacyjnego rozwoju, realizowania narodowych interesów, kultywowania narodowej kultury, umacniania ducha i poczucia wspólnoty. Struktury państwowe peerelu budowano nie dla obywateli, ale przeciwko nim. I nadal takimi pozostają, z tą jedyną różnicą, że o ile kiedyś zarządzała nimi scentralizowana mafia pod jednolitym, kremlowskim przywództwem, to po wielkim rozszabrowaniu upadającego peerelu, jakim była w podstawowym sensie transformacja ustrojowa lat 1986 – 1993, rozmaite fragmenty tej struktury dostały się pod zarząd rozmaitych koterii, sitw i mafii. Wobec słabości władzy i braku elity państwowej z prawdziwego zdarzenia elementy tej przerośniętej struktury, uprawnionej i wyposażonej w narzędzia do bardzo głębokiego ingerowania w życie obywatela, służą realizacji partykularnych, czasem wręcz przestępczych interesów trudnych do precyzyjnego opisania układów.
To samo, co przed rokiem 1989 mogło nas spotkać ze strony totalitarnej władzy, dziś spotkać nas może ze strony szemranych cwaniaczków, dzielących między siebie czerwone sukno przeżartej niemożnością i obsuwającą się w stan chronicznie niereformowalnego burdelu Rzeczpospolitej. Każdy z nas, jeśli jego osobiste powodzenie osiągnięte bez przyzwolenia i podziałkowania stanie się dla takich cwaniaczków solą w oku, może podzielić los Kluski, Olejnika czy właścicieli Bestcomu. Sądy, prokuratury, urzędy, służby staną przeciwko obywatelowi, a przywódcy polityczni, których psich obowiązkiem jest ukrócenie nadużyć, coraz bardziej uzależniają się od środowisk, którymi teoretycznie powinni zarządzać, stają się marionetkami ich sitwowych interesów.
Jest dla dziennikarza, publicysty, pisarza rzeczą godną, sprawiedliwą i słuszną uporczywe przypominanie Polakom, co mogliby mieć i z czego są okradani, przypominanie, czym jest cywilizowane, demokratyczne państwo i czym się ono różni od postkomunistycznego folwarku, wpasowanego w struktury europejskie raczej pod względem formalnym, niż za sprawą rzeczywistego przyjęcia zasad wypracowanych przez Zachód.
Po trzecie:
To patologiczne państwo, deformujące nasze narodowe aspiracje i przycinające nas w rozwoju w jakiś pokręcony, karłowaty bonsai, ma wśród swoich sitw i grup interesów także koterię klerków, dostarczających dla neo-feudalnej deformacji państwa uzasadnień ideologicznych. Nie udało się jej, jak roiła to sobie dwadzieścia lat temu, objąć całkowitego rządu nad III RP, nie udało się jej nawet objąć w niej rządu dusz; niczym w mrożkowskim „Tangu”, prawdziwym beneficjentem propagandowych i personalnych nikczemności przeświadczonej o swej decydującej roli michnikowszczyzny okazała się Ferajna rozmaitych „Rysiów” i „znajomych od śrub w samochodzie, odkręconych”, porozumiewających się charakterystycznym slangiem znanym z policyjnych podsłuchów. Towarzystwo sprowadzone zostało do roli jednego z wielu lobbies u boku Ferajny, wciąż zachowując pewną siłę, jaką daje mu władza nad rzeszą pół- i ćwierćinteligentów, którym czytanie „Gazety Wyborczej” i „Polityki” albo oglądanie „Szkła kontaktowego” daje nie tylko wskazówkę, jakie poglądy należy wyznawać i wygłaszać, z kogo szydzić, a kogo czcić, aby uchodzić za stuprocentowego inteligenta, ale także poczucie uczestnictwa w elicie, zjednoczonej wspólnym przeżywaniem pogardy dla polskiego motłochu i ciemnogrodu, u zarania III RP uosabianych przez Wałęsę i Niesiołowskiego, a dziś etykietowanego przymiotnikiem „pisowski”.
U boku rządzącej Ferajny kultywuje salon tradycje kolaboracji (niekiedy słodzonej niby-opozycyjnym dąsem) z peerelem, i wcześniej, z czasów, gdy „liberalna inteligencja” basowała mordom i napaściom sanacyjnych zbirów na opozycjonistów, urabiając opinię, że Brześć i Bereza brzydkie, ale przecież usprawiedliwione koniecznością walki z zagrożeniem endeckim. Dokładnie tak samo dziś dyspozycyjni intelektualiści, dziennikarze i celebryci służą Ferajnie w potrzebie, każde jej świństwo i nadużycie relatywizując na zawołanie mirażem zagrożenia pisowskiego. Służą jej codzienną gotowością do ogłupiania widzów, słuchaczy i czytelników wydumanymi pseudoproblemami w rodzaju parytetów płciowych czy równouprawniania seksualnych perwersów, przy jednoczesnym zamilczaniu i tuszowaniu spraw rzeczywistych i najważniejszych. Służą im wreszcie prokurowaniem dla byle jakich rządów historycznej podkładki, wizji III RP jako państwa doskonałego, wielkiego historycznego sukcesu; ubierania założycielskiego szwindlu, jakim było zblatowanie peerelowskich specsłużb i nomenklatury z establishmentem opozycyjnym, w ornamenty „największego, osiągniętego bezkrwawo sukcesu w całej historii Polaków”. Wizji historii, w której nasz Cwaniak Narodowy, Wałęsa, upozowany zostaje na herosa, który wywalczył nam i łaskawie podarował wolność sam jeden, tylko z grupką wiernych wykonawców jego genialnych planów, podczas gdy wszystkie „Gwiazdy, Wyszkowskie i Walentynowicze” jedynie przeszkadzali − i w której renegat, godny spadkobierca Szczęsnych-Potockich i Bierutów, Jaruzelski, drapowany jest w szaty patrioty i polskiego męża stanu.
Zaprawdę jest godne, sprawiedliwe i słuszne walczyć ze wszystkich sił z tą bandą hipokrytów i lokajów patologicznych porządków. Odkłamywać prostytuowane przez nich słowa, wytykać cierpliwie ich nadużycia, manipulacje i kłamstwa. Demaskować głupotę i nicość modnych bredni, przywleczonych tu z rozgęganych postępowych salonów znudzonego nadmiarem dobrobytu Zachodu. Bronić opluwanych, wyrzucanych z pracy historyków i wszystkich opluskwianych przez medialnych establisz-mętów obrońców zdrowego rozsądku i uczciwości. Bronić prawdy. Szukać prawdy. Służyć prawdzie, całej prawdzie i tylko prawdzie. I tego trzymać się trzeba.
Po czwarte:
Jeśli jest przed Polakami droga wybicia się na rzeczywistą suwerenność, stania się podmiotem, a nie przedmiotem międzynarodowej gry, to nie prowadzi ona przez prymitywne papugowanie podsuwanych nam wzorców ani wdrażanie przysyłanych „do wykonu” ustrojowych dyrektyw, pisanych wszak przez przywódców kierujących się interesem swoich państw, a nie naszym. Jest w Polakach jakaś dziwna siła. Napisałem „Polactwo” o deprawacji zgwałconej, zdeptanej i ześwinionej ludności miejscowej, która zapomniała o wspólnym dobru, o swej historii i możliwej wielkości, stając się na co dzień irytującą bandą drobnych kombinatorów i złodziejaszków o mentalności fornali i pańszczyźnianych niewolników. Napisałem „Michnikowszczynę” o zdeprawowaniu post-inteligencji, pozbawionej etosu, wiary i patriotyzmu, identyfikującej się wyłącznie poczuciem wyższości i nienawiścią do własnych korzeni, pogardą dla własnego narodu, czerpiącej to poczucie wyższości z małpiego imitowania wzorców, których nie jest nawet w stanie zrozumieć. Wydaje się sobie człowiekiem uodpornionym i na tombakowy blask michnikowych salonów, i na kazania z narodowych mszy. A jednak co i raz łapię się na tym spostrzeżeniu: jest w Polakach jakaś dziwna siła. Siła, która być może zdolna jest sprawić, że w tej saskiej nocy nie pójdziemy na dno, wypłyniemy jakoś, jak tyle już razy, na powierzchnię.
Po piąte:
Bieżące polityczne przepychanki − bo nikt mnie przecież nie zwolni z ich śledzenia i objaśniania, przeciwnie, wchodzimy wszak w rok wyborczy. Polska polityka nawet na tle ogólnego zepsucia jawi się jako dziedzina zepsuta w stopniu szczególnym. Organizmy, nazywane partiami politycznymi, nie mają nic wspólnego z partiami w sensie właściwym − organizacjami służącymi w demokracji społeczeństwu do artykułowania, wyważania i realizowania swoich oczekiwań wobec państwa. Są po części dworami, a po części gangami, zajętymi wzajemnym popieraniem się w zawłaszczaniu państwa i żerowaniu na obywatelach: ja ci szwagra do ministerstwa, ty mi bratanicę do urzędu marszałkowskiego, ja ci trzydzieści głosów na konwencji wojewódzkiej, ty mi przetarg w gminie, ja za tobą zagadam u prezesa, ty mi wstaw protegowanego na listę. W rządzonym kraju politycy nie są wybrańcami narodu, ale zdobywcami, którym wyborczy sukces daje prawo do łupienia podbitej gminy, instytucji czy całego kraju na okres kadencji, w ramach podziału łupów w umowie koalicyjnej. Na straży tej z kolei patologii stoi konstytucja z zasadą proporcjonalności wyborów i ustawa o finansowaniu partii z budżetu państwa.
Ale nic innego nie mamy i w najbliższej perspektywie mieć nie będziemy. Wchodzimy do restauracji, i możemy wybrać co chcemy, ale tylko z tego, co jest w karcie – a w karcie tylko dwa dania i dwie przystawki. Można co najwyżej wyjść, ale to żadna opcja.
Gdy nazwałem obecny rząd najgorszym rządem dwudziestolecia, kolega, zresztą jeden z najlepszych komentatorów politycznych, oskarżył mnie o retoryczną przesadę, przypominając rządy Suchockiej, mniejszościowy gabinet AWS czy równie schyłkowy rząd Belki. Nie ma racji. Rzecz nie w sprawności administrowania, w czym, oczywiście, niektórzy obecni ministrowie są gorsi, niektórzy lepsi, a średnia w porównaniu wypada średnio. Rzecz w tym, iż gabinet Tuska jest pierwszym rządem, którego nieskrywaną filozofią jest abdykacja, nierządzenie. Poprzednicy przynajmniej próbowali jakąś wizję, jakieś zamiary, mniej lub bardziej szlachetne, zrealizować. Przynajmniej chcieli, mniej lub bardziej sensownie, coś usprawniać, zmieniać, reformować. Nawet bezsilny rząd Belki odważył się mieć plan Hausnera. Kaczyński, nie odmawiajmy mu tego, był szczery w swym konflikcie z układami, sitwami, nawet jeśli zabierał się do walki z nimi niezbyt udolnie i zanadto wierzył, że szlachetny cel uświęca środki. Nie do końca zresztą potrafię go potępiać, bo jednak, gdyby nie jego rządy, nie pękłby ustanowiony w czasie historycznego zblatowania monopol na rynku mediów, nie doszłoby do ich częściowego spluralizowania – mielibyśmy nadal wszędzie, w gazetach i eterze to samo Towarzystwo, w którym za umiarkowane centrum robiliby Żakowski z Paradowską, za prawicę Lis, a za skrajną prawicę Wołek (oczywiście, niewykluczone, że ten pożądany przez establisz-męty stan wróci, pracują nad tym intensywnie). Nie to, żeby takich jak ja prezes PiS lubił, ale na szczęście miał interes, by ich do polskich mediów, od zarania i nadal wszak kreowanych z politycznych nominacji (szczególnie dotyczy to tzw. mediów prywatnych czy też komercyjnych) wpuścić takich, co będą rozbezczelnionym salonowcom trochę psuć krew.
Natomiast Donald Tusk był pierwszym, który zmienianie czegokolwiek zupełnie odpuścił i beztrosko oddał kraj w ręce grup interesu. Prawnicy, komornicy, biegli rewidenci, cholera wie kto − chcecie ustawę? Zgłoście swoje oczekiwania i jeśli jesteście w stanie odwdzięczyć się znaczącym dla partii rządzącej poparciem, dostaniecie prawo uszyte pod wasze oczekiwania.
Niewiarygodna rzecz, że polityk tak morderczo skuteczny w eliminowaniu konkurentów do sprawowania władzy, w samym sprawowaniu władzy mógł się okazać tak indolentny, jak okazał się przez ostatnie dwa lata Tusk. Być może po prostu wyciągnął wnioski ze spektakularnego upadku Kaczyńskiego i z rozmiarów powszechnej nienawiści, jaką potrafiły rozpętać przeciwko niemu zjednoczone w poczuciu zagrożenia wpływowe sitwy. Być może lenistwo − gdyby miał w sobie Tusk żądzę władzy, zamiast celebryckiej żądzy świecznikowania, nie poświęcałby przecież realnych możliwości premiera dla raczej dekoracyjnej funkcji prezydenta. W każdym razie, jako premier postanowił Tusk być Smerfem Lalusiem, nie robiącym niczego, poza nieustannym podziwianiem swego odbicia w lustrze sondaży i niczym poza tym odbiciem nie zainteresowanym, łaszącym się o popularność, gotowym dla jej zdobycia powiedzieć i obiecać wszystko i wszystkiemu nazajutrz zaprzeczyć.
Kaczyńskiego można przynajmniej, na serio, nienawidzić. Tusk budzi tylko mdłości.
Po szóste:
Dziennikarz, publicysta, pisarz w III RP wciąż przypomina astronoma, który śledzi loty planet, komet i innych ciał niebieskich, oblicza ich odchylenia, perturbacje, i wie na pewno, że gdzieś tam, w głębi kosmosu, musi być COŚ, coś, co te odchylenia i perturbacje wywołuje. Ale co – nie wie. Teleskopy, jakimi dysponuje, niczego nie są w stanie pokazać. Coś tam musi być, dowodzą tego zakłócenia w ruchu ciał niebieskich. Ale tego nie widać, można tylko się domyślać, stawiać hipotezy. Astronomowie nazywają to „ciemną materią”, i są w o tyle łatwiejszej sytuacji, że kosmiczna „ciemna materia” nie dysponuje suto opłacanymi kancelariami prawnymi wytaczającymi ujawniającym jej istnienie astronomom procesy, podsłuchami węszących za „hakami” służb ani innymi metodami uprzykrzania im życia.
W życiu publicznym III RP ta ciemna materia daje się zauważyć po skutkach. Opisać ją, objaśnić, walnąć tą prawdą między oczy otępione i otępiałe społeczeństwo jest trudno.
Ale trzeba. W końcu, prawdziwy mężczyzna nie traci czasu na robienie tego, co wydaje się do zrobienia możliwe.
Po siódme:
Bądź wierny, idź.
Rzeczpospolita OnLine
http://www.rp.pl/artykul/9157,413962_Ziemkiewicz__KOMPAS_na_rok_2010.html
Aerolit
Wysłany: Wto 9:38, 02 Gru 2008
Temat postu:
Demokracja to wygodna fikcja, to słowo na które zawsze można się powoływać i którym można zamykać usta tym co rozumieją więcej niż oczekuje tego od społeczeństwa władza.
Narody i społeczeństwa mają się słuchać swojej władzy, a nie samodzielnie myśleć i mieć "wyidealizowane" pragnienia uczciwej władzy i spokojnego, godnego bytu.
Nikt z władzy nie piśnie słówkiem nawet, że Polska to nasza Ojczyzna i że musimy ją "postawić na nogi" po PRL - u i po latach niszczenia w III RP.
Za to szafuje władza, szafują media aż do obrzydzenia różnymi dobrze brzmiącymi słówkami, takimi jak np. "demokracja". Patriotów natomiast z szyderczym uśmiechem zamyka się w więzieniach pojęciowych, takich jak np. "moher", "nawiedzony", "ciemnogród". Z tych więzień w których zamyka się ludzi pragnacych dobra swojej Ojczyzny trudno coś przekazać narodowi, społeczeństwu, bo po pierwsze społeczeństwo omija dużym łukiem tych co są nazwani przez władzę oszołomami, a po drugie nie mają oni trybuny medialnej z której mogli by do większości społeczeństwa przemówić.
Gdyby to była demokracja to istotnie wszyscy byliby traktowani jednakowo.
Tymczasem wygodne i praktyczne kanalie stawia się na piedestałach autorytetu, a nie wygodnych patriotów wtrąca do pojęciowych zakładów karnych i klinik psychiatrycznych, tak samo jak za czasów komunizmu. Tylko że nie ponosi się kosztów tych operacji, bo więzienia i kliniki psychiatryczne są wirtualne, ... a jednak rzeczywiste patrząc po skutkach.
Konkluzja jest prosta: skoro ludzi traktuje się wybiórczo, selektywnie to mamy do czynienia nie z demokracją, ale z totalitaryzmem.
Z totalitaryzmem dobrze ukrytym pod płaszczykiem demokracji
Aerolit
Wysłany: Śro 10:00, 26 Lis 2008
Temat postu:
Wszystkie „izmy”, które jako naród przeżyliśmy od 1945 r. do chwili obecnej włącznie, można by streścić w kilku powszechnie znanych i rozumianych słowach: bandytyzm, zwyrodnializm, złodzieizm, deprawacjonizm, itp.
Naszymi zmanipulowanymi i zniewolonymi umysłami zawładnęły oficjalne „izmy”, takie jak komunizm, liberalizm, socjalizm i jak widać nadal je formują i uwarunkowywują.
Tymczasem naszą rzeczywistość poza umysłową nie one kształtowały i nadal kształtują.
Naszą rzeczywistość formowały i nadal formują: bandytyzm, zwyrodnializm, bezprawizm, złodzieizm, deprawacjonizm, itd.
Archiwa IPN – u pełne są dowodów na bandytyzm i zwyrodnializm PRL – u.
Wszystkie roczniki Gazety Wyborczej są archiwalnymi dowodami nie na przekształcający się w III RP komunizm w liberalizm, ale na obłudyzm, złodzieizm, bezprawizm, deprawacjonizm, nihilizm, itd.
W świetle rozumienia tego, jakiekolwiek dyskusje o prawicowości, lewicowości, o liberalizmie tu, czy tam, w gospodarce, czy w sferze socjalnej, są jałowe i praktycznie bez znaczenia.
Są one jedynie pustymi frazesami, którymi przykrywa się prawdę o sposobie kształtowania nam Polakom naszej współczesnej rzeczywistości.
A prawda, sama jej esencja, streszcza się w kilku słowach:
złodzieizm, bezprawizm, deprawacjonizm, nihilizm, fasadyzm, propagandyzm, obłudyzm.
Teoria, praktyka i rozbieżności pomiędzy nimi, oraz mnóstwo nowych słów, hasła, przekonania, są jedynie pokarmem dyskusyjnym dla tzw. wykształciuchów, czyli dla tych, co to polizali trochę wiedzy, ale za wiele się nie nauczyli.
Dzisiaj po latach naiwnością wydaje się mówienie o czasach PRL – u językiem ideologii i nazywanie zwyrodnialstwa i bandytyzmu socjalizmem, czy komunizmem.
Podobnie za jakiś czas identyczną naiwnością będzie określanie czasów III RP językiem ideologii liberalnej. Jako spadek po owym rzekomym liberalizmie pozostanie nam nędza, pomieszanie w głowach i .... niesmak po naszej głupocie, i naiwności, że daliśmy się w tak prosty sposób oszukać pospolitym mętom społecznym, które włożyły na siebie garnitur polityki.
Aerolit
Wysłany: Pią 12:15, 07 Lis 2008
Temat postu:
Przez ostatnie 19 lat Polską i Polakami bezlitośnie manipulowano, starając się nam wmówić fałsz jako prawdę i starano się wykształcić w nas niewolniczą uległość wobec tych co w stosunku do nas Polaków i w stosunku do naszej Ojczyzny mają jakieś swoje plany.
Każdy z nas był zdezorientowany w tym temacie. Np. niemal wszyscy kiedyś wspieraliśmy Wałęsę, dopóki swoim prezydentowaniem nie wykazał nam po czyjej stoi stronie. Był czas, że Krzaklewski budził jakąś nadzieje, choć u mnie już nie.
Z tą sama nieufnością potraktowałem braci Kaczyńskich, a tu niespodzianka, okazali się patriotami i choć mam do nich wiele zastrzeżeń, to nadal im ufam bardziej niż innym politykom.
Chciałbym kilka słów poświecić teraz zasługom o. Rydzyka w szerzeniu świadomości i powtórnym budzeniu Polskości po okresie Jej letargu w PRLu i III RP.
Spójrzmy na całość tego co dokonał o. Rydzyk. Dziś nasze zdania są w tej materii podzielone, ale zapewniam tych co to widzą w o. Rydzyku jedynie zło i pokrętność, że historia postawi go najwyżej z Polaków okresu III RP. To on swoim zaangażowaniem poruszył dużą część narodu i dał dwie bezcenne rzeczy: prawdę i nadzieję. Jest jak Kopernik, zatrzymał apatię i pogodzenie się na kolejne zniewolenie, a poruszył serca, umysły i ducha Polaków, choć nie wszystkich. Jednak proces się zaczął i żadna siła już go nie powstrzyma.
Odtąd już lemingów i zaprogramowanych medialnie do niewolnictwa Polaków będzie stopniowo ubywać. Będzie ich coraz mniej. Przybywać będzie w gronie Polaków świadomych obywateli, patriotów, ludzi rozumiejących fałsz obecnej polityki i zdradę polskich interesów przez tych co sami się określają jako elita.
Będzie nas przybywać.
Będzie nas coraz więcej.
Pomóżmy i my Polsce i wspierajmy proces szerzenia polskości i dojrzałej świadomości. Skróćmy czas niewoli i udręki, i beznadziei.
Polska Niepodległa niech przestanie być jedynie naszym marzeniem.
Niech stanie się faktem.
Aerolit
Wysłany: Wto 17:17, 04 Lis 2008
Temat postu:
Ostatnio coraz częściej używa się określenia "pijar" na zwykłe plątanie faktów i ich pokrętną interpretację. Uważam, że jest to kolejny eufemizm lewaków, któremu należy się przyjrzeć.
Formowanie świadomości ludzkiej w oparciu o prawdę, o fakty i ich rzetelną interpretację jest przekazywaniem wiedzy, jest procesem wychowawczym, kształtuje ludzkie postawy i aparat poznawczy człowieka. Formuje też jego stronę duchową. Inaczej można rzec prowadzi do indywidualnej, społecznej dojrzałości.
Formowanie świadomości ludzkiej w oparciu o fałsz, nieprawdę, nierzetelną interpretację faktów jest tworzeniem zapyziałego marionetkowego człowieczeństwa, jego degradacją i poniżaniem. Nazywa się to indoktrynacją.
To właśnie obserwuję w mediach, u polityków i to chciałbym nazywać adekwatnie.
Nie pijar, bo to nie oddaje prawdy i całego zakresu problemu.
To jest indoktrynacja.
Aerolit
Wysłany: Pią 20:32, 14 Mar 2008
Temat postu:
http://iskry.pl/index.php?option=com_content&task=view&id=645&Itemid=4
Nie dajmy się zwariować
Napisany przez Przemysław Kudliński, z 28-02-2008 16:12
Opublikowane w : Prace Autorskie, Przemysław Kudliński
Jeżeli słyszycie gdziekolwiek że coś jest czarne a wy widzicie że to jest białe, to znaczy moi drodzy że naprawdę to jest białe, miejcie do siebie zaufanie, szanujcie siebie samych, ufajcie sobie bo nikt tak was nie zna jak wy sami siebie znacie. Szanujcie siebie bo jeżeli przestaniecie mieć zaufanie do siebie stracicie wszystko, staniecie się niewolnikami tych co mówią że jesteście mądrzy, a myślą wręcz odwrotnie, traktując was jak ...
Dzisiaj Donald Tusk, nie obcy mi człowiek, mój rówieśnik zresztą powiedział po decyzji sejmu która wbrew konstytucji pozbawiła nas Naród Polski zadecydowania o suwerenności naszej Ojczyzny:
(...)- Uważam, że wszyscy bez wyjątku na tej sali, głosując dzisiaj "za", "przeciw" i wstrzymując się od głosu, wiedzą jedno: że Polacy w przygniatającej większości chcą dalszej integracji UE i silnej pozycji Polski wewnątrz UE. A Traktat Lizboński otwiera takie perspektywy - powiedział Tusk w czwartek dziennikarzom.
(...)- Nie warto narażać na szwank czegoś, co Polsce służy, dlatego wolałbym, żebyśmy przyjęli to w trybie parlamentarnym - podkreślił Tusk.
- Otwarcie powiem coś, co może nie będzie popularne: kto z państwa położy rękę na sercu i powie, że wierzy w to, że kilkaset stron skomplikowanego traktatowego tekstu będzie podniecającą lekturą dla milionów uczestników referendum. Przecież wiemy, że nie - mówił premier.
Tusk podkreślił, że Traktat Lizboński był wynegocjowany i wstępnie zaakceptowany przez prezydenta Lecha Kaczyńskiego i rząd PiS, a następnie został podpisany przez niego i ministra spraw zagranicznych Radosława Sikorskiego.
- Teraz musi uzyskać ostrą większość w Sejmie i Senacie. A na końcu i tak zależy od prezydenta Lecha Kaczyńskiego - powiedział premier.
Jak dodał, "nie ma żadnej obawy, że jest to decyzja jednej strony, jednego obozy politycznego".
Sejm przyjął w czwartek uchwałę w sprawie trybu ratyfikacji Traktatu Lizbońskiego, zgodnie z którą nastąpi to w drodze parlamentarnej.
Decyzja Sejmu otwiera drogę do tego, by na następnym posiedzeniu Sejmu (w połowie marca) posłowie zajęli się projektem ustawy upoważniającej prezydenta do złożenia podpisu kończącego proces ratyfikacji Traktatu Lizbońskiego.
(...)
Ale czy powiedział prawdę?
Czy wy, większość, czy wy wszyscy myślicie tak jak mówił ten człowiek, człowiek któremu zaufaliście, szef partii której pozwoliliście decydować w waszym imieniu, czy prawdę mówi o waszych odczuciach, marzeniach, czy jest to tylko marketing którego wyuczyli go ludzie zatrudnieni w nowo utworzonym przez niego za wasze pieniądze departamencie, departamencie do spraw promocji wizerunku Premiera i ludzie, także zatrudnieni za wasze pieniądze a tworzący sztab marketingu politycznego, czyli instytucji tak naprawdę uczącej sposobami kłamstw i półprawd osiągać cele dające władze, pieniądze zaszczyty.
Zauważcie że ta władza pieniądze i zaszczyty nie dotyczą was, a jedynie tych „wybranych”, ale przecież wybranych przez was w demokratycznych wyborach.
Marketing polityczny to siła która wsparta medialnym ogłupianiem daje władzę nad społeczeństwem.
Pomyślcie i zastanówcie się ilu z was, z tych którzy nie tak dawno myślało inaczej myśli dzisiaj tak jak mówią o tym media, piszą gazety, jak wypowiadają się „gwiazdy” którym daliście mandat zaufania, wybierając na urzędy.
Zastanówcie się czy przypadkiem nie zmieniliście zdania pod wpływem tego co usłyszeliście, słów walących w was z radia, telewizji czy z gazet że (...) „cała Polska jest za ...” (...), a wy mieliście obiekcję, a wielu z was było nawet przeciw. I co, czy te słowa nie dały wam do myślenia i w końcu nie przekonały was do zmiany zdania, czy nie pomyśleliście w pewnym momencie że pewnie czegoś nie rozumiecie do końca, więc jeżeli „Cała Polska jest za” to wstyd się wychylać bo można wyjść w towarzystwie na głupca.
Ilu z was tak lub w podobny sposób zmieniło zdanie na temat spraw w których mieliście rację będąc przeciwni. Robienie z ludzi idiotów to główne zadania marketingowców od spraw polityki, i robią to, robią skutecznie i skutecznie zgarniają ciężko przez was zarobione pieniądze, bo przecież opłacani są z budżetu czyli za wasze, nasze Polskie pieniądze. Za pieniądze Narodu Polskiego którego Ojczyznę oddaje się dzisiaj bez walki w ręce kolejnego reżimu, tym razem gorszego niż ten który nami manipulował od czasu zakończenia wojny.
Przejrzyjcie więc na oczy rodacy moi, nie dajcie z siebie zrobić idiotów i wmawiać że białe jest czarne kiedy wy dobrze wiecie że biała, czysta jest wasza dusza i to co w waszych sercach iskrzy to nie idiotyzmy jakieś a patriotyzm, miłość do Ojczyzny.
Nie wstydźcie się być Patriotami kochającymi Ojczyznę, to nie jest żaden przeżytek ( jak sugeruje bełkot medialny czy różni trole na internetowych forach ), i nie przynosi wam ujmy, bo czym jest patriotyzm, czy to powód do wstydu że podniesiecie papierek na ulicy, że będziecie darzyć szacunkiem ludzi z najbliższego otoczenia i że będziecie kochać ziemię która dała wam życie i po której codziennie stąpacie.
To żadna ujma bo to podstawy patriotyzmu, ten papierek, sąsiedzi, przyjaciele, ziemia ojczysta i nenufary fruwające nad łąkami usianymi mrowiem polnych, jakże pięknych polnych kwiatów. To nie ujma posadzić przed domem pobielanym malwy, symbol Polskości.
To nie ujma kochać siebie swoją rodzinę i dbać jedynie o to by w uczciwy sposób wam i waszej rodzinie żyło się godnie i dostatnio. A może tak być kiedy tylko przestaniecie dawać sobą manipulować wszystkim tym którzy chcą z was zrobić niewolników.
Zwróćcie uwagę na to że partie i politycy to raptem ułamek społeczeństwa, nie pozwólcie sobie na to by ta garstka nieudaczników ( bo w Polsce raczej nieudacznicy i cwaniacy siedzą w polityce) zawłaszczyła waszymi umysłami. Pamiętajcie że oni to potrafią, mają przecież ogromne, i to wasze pieniądze by właśnie was za te pieniądze ogłupiać.
Zastanówcie się i stańcie się na powrót ludźmi nie marionetkami na które zaczęli was „Oni” rządni na wieki siedzieć przy korycie przerabiać i jeszcze raz powiem szanujcie siebie i ufajcie swoim przekonaniom a nie słowom płynącym z ...
Kochajcie samych siebie, swoje rodziny i własne przekonania - nie wstydźcie się kochać Ojczyzny, tak postępując doprowadzicie do tego że ta Ojczyzna zacznie być przyjazna wam, zacznie także was kochać. I pamiętajcie o tym że Naród to nie garstka polityków a całe społeczeństwo, i to nie wy macie im służyć i dawać "koryto", ale po to ich wybieracie aby to oni wam służyli, muszą, powinni bo płacicie im poważne za to pieniądze.
Ojczyzna, wasze dzieci i wnuki liczą na was na mądrość której wam przecież nie brakuje. Miejcie serce i dawajcie serce, a wróci do was to samo, a może nawet więcej ...
Pozdrawiam Was Serdecznie
Aerolit
Wysłany: Pią 9:47, 07 Mar 2008
Temat postu:
http://cristeros1.w.interia.pl/crist/zydki/zaglada.htm
Zagłada „Patrii”
To, co wydarzyło się nieopodal Hajfy w listopadzie 1940 r., było największą w owym czasie masakrą Żydów dokonaną poza terenami administrowanymi przez III Rzeszę. Sprawcami tej zbrodni nie okazali się krwiożerczy Polacy, Brytyjczycy ani Arabowie. Nie opisał jej Jan Tomasz Gross. Raczej półgębkiem wspomina się o niej we współczesnych dziełach poświęconych cierpieniu i walce Narodu Wybranego podczas II wojny światowej.
Po I wojnie światowej Palestyna, wydarta osmańskiej Turcji, stała się brytyjskim terytorium mandatowym. Angielskie obietnice poczynione w latach Wielkiej Wojny tak wobec Arabów (misja Allenby’ego i Lawrence’a), jak i Żydów (deklaracja Balfoura) rozbudziły w obu społecznościach nadzieje, których nie sposób było pogodzić. Narastające sprzeczności interesów doprowadziły do zamieszek i krwawych starć, szczególnie gwałtownych w 1920, 1921, 1925 i 1929 r. (tylko w tym ostatnim roku zginęło 133 Żydów i 87 Arabów). Do ochrony swych ziomków Żydzi powoływali własne organizacje paramilitarne: Szomerin (1909), Hagana (1921), Irgun Cwai Leumi (1931), Lahomei Herut Israel (1940).
Strategicznym celem syjonistów było zapewnienie nieskrępowanej imigracji żydowskich osadników do Palestyny. Odniesiono tu wymierne sukcesy. O ile w 1922 r. Ziemię Świętą zamieszkiwało 590.000 Arabów i ledwie 84.000 Żydów (dominacja Arabów w stosunku 7 do 1), to w 1939 r. odpowiednio 900.000 i 450.000 (przewaga arabska stopniała do 2 do 1). Przy tym, o ile ogromna większość palestyńskich Żydów znajdowała się pod wpływem rozmaitych środowisk syjonistycznych (różniących się między sobą jedynie metodami działania, a nie ostatecznym celem, którym miało być zbudowanie niepodległego państwa Izraelitów), o tyle ze świadomością narodową u ich arabskich sąsiadów bywało rozmaicie. Pokaźna część Arabów nie miała nic przeciwko pokojowej koegzystencji z Brytyjczykami i Żydami. Inni wszakże byli zagorzałymi nacjonalistami. Sztandarową postacią nurtu narodowego był Wielki Mufti Jerozolimy, Hadż Amin al Husseini.
Bunt Arabów
W 1936 r. wybuchło wielkie powstanie palestyńskich Arabów, skierowane zarówno przeciw Żydom, jak i brytyjskiej administracji. Główny inspirator rewolty, Mufti Hadż Amin, szukał wsparcia hitlerowskich Niemiec, jednak jego wysłannicy zostali odprawieni z kwitkiem (dopiero w 1941 r. Hitler doceni potencjał Muftiego, zezwalając mu na patronowanie muzułmańskim oddziałom SS). Powstańcy dokonali wielkiej ilości zamachów i aktów sabotażu (m.in. atakując tamtejsze brytyjskie instalacje naftowe). Zabili 200 Brytyjczyków, 400 Żydów i… przeszło 2.000 Arabów, uznanych za zbyt „umiarkowanych.” Niestety, ataki wymierzone w żydowską ludność cywilną (szczególnie głośny był bestialski mord na 20 Żydach, w tym 11 dzieciach, w Tiberias w październiku 1938 r.) spotkały się z równie bezwzględnym odwetem. O ile najsilniejsza liczebnie syjonistyczna organizacja zbrojna Hagana sporadycznie dopuszczała się ślepych aktów zemsty (m.in. w Jaffie i Tirze), o tyle radykałowie z Irgunu kierowali się zasadą „oko za oko, ząb za ząb”, mordując w bezrozumnych zamachach terrorystycznych 250 arabskich cywilów. Pierwszy zamach bombowy terroryści izraeliccy przeprowadzili już 11 listopada 1937 r. Ładunek wybuchowy podłożony przez Irgun na przystanku autobusowym na Jaffa Street w Jerozolimie zabił dwie osoby, a pięć ranił. Brutalne akcje terrorystyczne Irgunu znalazły swe apogeum latem 1938 r. 6 lipca na arabskim suku (bazarze) w Hajfie eksplodowały bomby ukryte w dwóch blaszankach na mleko – padło 21 zabitych i 52 rannych. 15 lipca na David Street w Jerozolimie bomba zabiła 10 osób, raniła ponad 30. Dziesięć dni później Żydzi dokonali kolejnej masakry w Hajfie – niewinnie wyglądająca beczka kiszonej kapusty niespodziewanie detonowała, kładąc trupem 39 ludzi, 70 raniąc. 26 sierpnia przeprowadzono atak bombowy na targ warzywny w Jaffie – odnotowano śmierć 24 i zranienie 39 Arabów…
Brytyjczycy zdusili zryw arabskich nacjonalistów dopiero po trzech latach walk i represji. Stracono 148 powstańców, również jednego żydowskiego ekstremistę z Irgunu, winnego udziału w napadzie na arabski autobus (w tym ostatnim przypadku na obiektywizm zdobył się nawet sam nestor syjonistów, Dawid Ben Gurion, stwierdzając: „Nie jestem wstrząśnięty faktem, że Żyd został powieszony w Palestynie. Zawstydza mnie czyn, za który go powieszono.”).
Społeczność arabska poniosła bardzo wysokie straty. Ocenia się, że w latach 1936-1939 zginęło ogółem (z rąk Żydów, Brytyjczyków i ludzi Muftiego) 5.032 palestyńskich Arabów, dalszych 14.760 odniosło rany, zaś liczba aresztowanych sięgnęła pod koniec powstania 5.679. Uwzględniając liczbę ludności, proporcjonalnie oznaczałoby to 200.000 zabitych, 600.000 rannych i 1.224.000 uwięzionych Brytyjczyków, bądź też 1.000.000 poległych, 3.000.000 rannych i 6.120.000 zatrzymanych Amerykanów!
Chcąc uspokoić nastroje, władze brytyjskie zadekretowały radykalne ograniczenie rozmiarów imigracji żydowskiej do Ziemi Świętej.
Rejs wygnańców
Na początku listopada 1940 r. do brzegów Palestyny dobiły trzy statki wiozące żydowskich uchodźców z ogarniętej pożogą Europy – „Pacific”, „Atlantic” i „Milos”. Na ich pokładach znajdowało się 3.600 Żydów z Wiednia, Pragi i Gdańska. Statki zostały przechwycone przez brytyjską marynarkę wojenną i doprowadzone do portu w Hajfie. Wysoki Komisarz Mandatu sir Harold MacMichael odmówił przyjęcia wygnańców. Miał na uwadze zarówno obowiązujące prawo imigracyjne, jak i stan napięcia utrzymujący się miedzy społecznościami arabską i żydowską w Palestynie.
Odesłanie uchodźców do Europy, systematycznie podbijanej przez nazistów, nie wchodziło w rachubę. Anglicy zapowiedzieli, że deportują Żydów na wyspę Mauritius na Oceanie Indyjskim oraz na Trynidad na Karaibach. Jako pierwszy, w kierunku Mauritiusa, miał udać się statek „Patria”.
Organizacje syjonistyczne w Hajfie wezwały do protestów, w tym do strajku generalnego. Władze pozostały nieugięte. W tej sytuacji żydowscy aktywiści zdecydowali się na krok bez precedensu. Postanowili wysadzić w powietrze statek pełen swych rodaków!
Dzieci Kaina
„Patria” była dużym, 27-letnim pasażerskim liniowcem o wyporności 12 000 t, własnością francuską, która po kapitulacji Francji w czerwcu 1940 r. została przejęta przez Brytyjczyków. W czasach pokoju zabierała na pokład 675 pasażerów oraz 130-osobową załogę. Przemianowana przez Anglików na transportowiec wojska, przewidziana była do jednorazowego przerzutu 1800 żołnierzy. Taką właśnie liczbę żydowskich uchodźców miała zabrać w rejsie na Mauritius.
Przygotowania do ataku na statek podjęli, niezależnie od siebie, bojownicy Hagany i Irgunu. Skuteczniejsi w morderczym wyścigu okazali się ludzie Hagany. Przemycili na pokład statku bombę o dużej mocy. Operacją kierował wysokiej rangi aktywista, Icchak Sadeh, urodzony w Lublinie Żyd, w przyszłości założyciel Palmach (oddziałów uderzeniowych Hagany) i jeden z twórców armii izraelskiej. Sadeh podlegał Mosze Szarettowi (Szertokowi), ongiś oficerowi armii tureckiej (a w przyszłości premierowi Izraela), zastępującemu aresztowanego przez Brytyjczyków lidera syjonistów Dawida Ben Guriona.
Podobno bojowcy Hagany nie chcieli zabijać swych rodaków z „Patrii”. Potem będą tłumaczyli się, że ich pragnieniem nie było nawet zatopienie statku, a jedynie unieruchomienie go; że nie zdawali sobie sprawy z mocy użytych materiałów wybuchowych; że źle nastawili zapalnik czasowy… Brak wyobraźni? Tragiczne w skutkach dyletanctwo? Możliwe, choć (jak wykazano wyżej) tajne organizacje żydowskie w Palestynie miały kilkuletnie doświadczenie w konstruowaniu przemyślnych „machin piekielnych”, wielokrotnie przetestowanych na arabskich cywilach.
Dramat na morzu
25 listopada 1940 r. nad ranem „Patria” opuściła Hajfę, wychodząc na pełne morze. Wcześniej, wykorzystując rozgardiasz panujący przy załadunku, na pokład jednostki przeniknął Hans Vanfel, aktywista Hagany, którego zadaniem było odpalenie bomby. Około godziny 9.00 nadbrzeżem wstrząsnęła potężna detonacja.
Eksplozja wyrwała w burcie jednostki dużą dziurę, o powierzchni dobrych sześciu metrów kwadratowych. Statek zaczął szybko nabierać wody i pogrążać się w morzu. Na pokładzie wybuchła panika.
Zagłada „Patrii” trwała zaledwie 15 minut. Nie było czasu na spuszczenie łodzi ratunkowych ani tratw. Setki ludzi rzuciło się do wody, próbując dostać się do zbawczego brzegu. Dla zgromadzonych pod pokładem nie było ratunku – iluminatory były zbyt małe, by mógł przecisnąć się przez nie człowiek. Rozległ się przeraźliwy krzyk ginących…
„Była to scena iście dantejska; ludzie skakali do wody, rzucano dzieci w fale, krzyki konających rozdzierały niebo” – opisywał dramat David Flinker, korespondent „Jewish Morning Jurnal”.
Władze Hajfy natychmiast zorganizowały akcję ratowniczą. Ówczesne relacje podkreślają zgodnie zaangażowanie pracowników portu, marynarzy, rybaków, żołnierzy i policjantów. Anglicy, Arabowie, Żydzi – wszyscy razem podjęli walkę o uratowanie uchodźców. Setki rozbitków zostały podniesione z morza przez łodzie brytyjskie i arabskie. Mimo to ostateczny bilans był przerażający.
Ogólna liczba zabitych nigdy nie została ustalona z całą pewnością – garść rozbitków, korzystając z zamieszania, przeniknęło do żydowskiej dzielnicy Hajfy, i została ukryta przez ziomków. Morze oddało ciała 209 ofiar katastrofy. Zostały pochowane na cmentarzu w Hajfie. Rozmaici autorzy przyjmują, że w wyniku sabotażu na „Patrii” straciło życie: 252, 257, 260, 267 lub 276 osób. Znalazło się wśród nich 50 brytyjskich marynarzy, żołnierzy i policjantów obecnych na statku, a także Hans Vanfel, człowiek, który podłożył feralną bombę. Szpitale udzieliły pomocy 172 rannym.
„Trzeba kilku poświęcić…”
Propaganda syjonistyczna wykorzystała tragedię do własnych celów, obciążając odpowiedzialnością Brytyjczyków. W świat poszły łzawe historyki o żydowskich uchodźcach uciekających przed Hitlerem do Ziemi Obiecanej, którym brytyjskie imperium rzekomo odmówiło azylu, i którzy na znak protestu postanowili jakoby popełnić zbiorowe samobójstwo.
Władze mandatowe nie miały wątpliwości, że doszło do zbrodniczego w skutkach aktu dywersji. Długo jednak nie potrafiły zidentyfikować sprawców. Przez długie lata oskarżenia koncentrowały się na radykałach z Irgunu. Hagana, pozująca na „umiarkowaną”, umiejętnie zacierała ślady swej odpowiedzialności. Dopiero w dziesiątą rocznicę tragedii wspomniany David Flinker z „Jewish Morning Jurnal” ujawnił prawdziwą tożsamość sabotażystów. Siedem lat później potwierdził to Munia Mandor, bezpośredni uczestnik operacji.
Ujawnienie prawdy o sprawcach zatopienia liniowca wywołało w Izraelu żywą dyskusję. Dało się słyszeć głosy, że nikt nie miał prawa narażać życia uchodźców, jak i opinie, że poniesiono ofiary konieczne dla wymuszenia na Brytyjczykach zmiany prawa imigracyjnego. W 1958 r. Mosze Szarett, prawdopodobny zleceniodawca ataku na „Patrię”, potem pierwszy minister spraw zagranicznych Izraela (1948) i premier tego kraju (1954-1955), dla którego zagłada uchodźców zaokrętowanych na liniowcu była tylko kolejnym epizodem w politycznej karierze, oświadczył bez cienia wątpliwości: „Czasami trzeba poświęcić kilku, aby uratować wielu.”
Bratni pogrom
Mimo, iż ustalono ponad wszelką wątpliwość odpowiedzialnych za spowodowanie katastrofy, wciąż można spotkać się z próbami fałszowania historii. W znanym, kilkakrotnie wznawianym „Atlasie historii Żydów” utytułowanego historyka z Oksfordu Martina Gilberta (wyd. polskie 1998) nazwa „Patrii” w ogóle się nie pojawia. Mamy za to mapkę (s. 97) z zaznaczonymi miejscami zatonięcia czterech statków (dwóch na Morzu Czarnym, jednego na Morzu Marmara oraz kolejnego u brzegów Palestyny) z adnotacją: „Statki z żydowskimi uciekinierami, którym administracja brytyjska odmówiła prawa wstępu do Palestyny. Nie pozwolono na rozładowanie < ludzkiego ładunku > tych statków i zatopiono je. Zatonęło 600 Żydów.” Takie ujęcie tematu sugeruje, iż sprawcami zatopień, w tym również tego u wybrzeży Palestyny, byli Brytyjczycy! Są też kłamstwa jeszcze bardziej ordynarne, jak to, z antychrześcijańskiej witryny internetowej uStronie Rumburaka: „W listopadzie 1940 roku, pociskiem wystrzelonym z brytyjskiego działa został trafiony statek „Patria”. Z 1800 pasażerów przeżyło tylko 250” (http://www.rumburak.friko.pl/ARTYKULY/izrael/hajfa.php).
Niezależnie od tego, czy zamiarem terrorystów było zatopienie, czy jedynie unieruchomienie statku, zaatakowali oni jednostkę, na pokładzie której znajdowały się osoby w różnym wieku i kondycji fizycznej, w tym kobiety i dzieci. Pełna odpowiedzialność za śmierć ponad ćwierci tysiąca osób spoczywa na kierownictwie Hagany. Zatopienie „Patrii” pozostaje najbardziej morderczym w skutkach zamachem terrorystycznym popełnionym na Bliskim Wschodzie do chwili obecnej. Zakrawa na gorzką ironię, że największy na tamtym obszarze „pogrom” Izraelitów dokonany został żydowskimi rękoma.
„Myśl Polska” z 9 marca 2008 r.
Copyright by Andrzej Solak
www.krzyzowiec.prv.pl
Aerolit
Wysłany: Czw 12:02, 06 Mar 2008
Temat postu: Manipulacje....
http://www.masswatch.pl/?p=19
poniedziałek, 3 marca 2008
Alea iacta Est
Moherowa koalicja, wykształciuchy, dyplomatołki. Hasła znane doskonale niemalże przez każdego Polaka, niezależnie od stopnia zainteresowania życiem politycznym naszego kraju. Hasła, które zapadły w pamięć, stały się swoistymi słowami kluczami, otwierającymi całe szuflady bądź nawet szafy skojarzeń w naszych umysłach. Odkąd istnieje cywilizacja rozumna, zdolna posługiwać się słowem mówionym, odtąd mieliśmy do czynienia z przeróżnymi hasłami, mającymi na celu wywołanie u odbiorcy określonego skojarzenia czy reakcji. Część takich haseł zachowała się do dziś w postaci cytatów (zwłaszcza łacińskich sentencji) czy też zwykłych przysłów. Niektóre brzmią banalnie, niektóre bardzo poważnie, najczęściej zależy to od tego, do kogo przysłowie (czy też cytat) było adresowane, okoliczności jego wypowiedzenia, osoby wypowiadającej, itd.
I tutaj dochodzimy do sedna. Przyjrzyjmy się sentencjom łacińskim (tworzonym zazwyczaj przez polityków Rzymskich bądź też myślicieli będących autorytetami tamtego okresu) i zestawmy je ze współczesnymi powiedzeniami Polskich polityków (teoretycznie jeśli chodzi o pozycję społeczną jest to grupa najbardziej tożsama z osobami tworzącymi łacińskie sentencje). Efekt jest porażający. Naprzeciw dostojnym powiedzeniom posiadającym konkretne znaczenie w odniesieniu do kontekstu (Alea iacta Est – kości zostały rzucone, czy też sławne Veni, vidi, vici – przybyłem, zobaczyłem, zwyciężyłem), bądź przesłaniom (Per aspera ad aster – Przez trudy do gwiazd) dostajemy marne potworki słowne w postaci owych wykształciuchów czy też dyplomatołków.
Pozostając przy postaci Cezara jako swoistego reprezentanta warto zauważyć, że jego powiedzenia prawdopodobnie wcale nie były obliczone na wrycie się w historię ludzkości i pozostanie w niej, zapewne po jej kres (chociaż nie można wykluczyć takiej ewentualności). Człowiek ten najprawdopodobniej wypowiadał się w odniesieniu do konkretnej sytuacji w sposób, jaki dyktowała mu to jego natura a mimo to, po ponad 2000 lat, te jakże proste sentencje mają w sobie pewne dostojeństwo, symbolikę i przekaz. Czy możemy liczyć na to, że Ludwik Dorn ze swoimi wykształciuchami, Donald Tusk z moherową koalicją, Leszek Miller z poznawaniem mężczyzny po tym jak kończy oraz rzesza innych polityków z masą własny powiedzonek przetrwają w pamięci ludzi choćby przez jedną setną tego czasu? Śmiem wątpić.
Celowo w wyliczance pominąłem pana profesora Bartoszewskiego i jego dyplomatołki, gdyż sprawa jest tutaj nieco inna niż w przypadku haseł Donalda Tuska czy też Ludwika Dorna. O ile bowiem ci panowie mają w naszym społeczeństwie pozycję zwykłych polityków (z tego powodu ich hasła można porównywać do haseł starożytnych polityków – czyli powiedzeń głównie odnoszących się do konkretnych wydarzeń, przez co wiele prostszych i uboższych) o tyle profesor Bartoszewski posiada pozycję autorytetu (czy zasłużenie to już inna sprawa, podobnie jak to, dla kogo jest on autorytetem, jednakże w potocznej opinii tak właśnie jest postrzegany). Od osoby posiadającej taką pozycję można by wymagać nieco więcej niż od zwykłego polityka (wszak odpowiednikiem osoby z takim statusem społecznym w starożytności byli znamienici filozofowie i myśliciele), tymczasem okazuje się, że w zestawieniu profesor Bartoszewski wypada jeszcze bardziej żenująco niż zwykli politycy.
Na koniec wypada poruszyć ostatnią sprawę, a mianowicie treść samych haseł. Bardzo niepokojące i smutne jest to, że politycy tworząc swoje marne powiedzonka wprowadzają do naszego języka negatywne stereotypy oparte na słowach o znaczeniu pozytywnym. Najbardziej niechlubnym przykładem jest tutaj Ludwik Dorn mówiący o wykształci uchach. Słowo wykształcony posiada jednoznacznie pozytywne zabarwienie, opisuje osobę posiadającą pewna wiedzę, utożsamiane jest z kimś inteligentnym. Stworzenia słowa wykształci uch, którego znaczenia społeczne w obecnej chwili brzmi mniej więcej ktoś kto posiada wykształcenie, ale jest głupcem wartym pogardy bardzo negatywnie rzutuje na pojęcie wykształcenia. Co więcej, na słowie tym oparty jest stereotyp, który sprawia, że osoba posiadająca wykształcenie kojarzy się z owym wartym pogardy głupcem. Negatywny stereotyp zaś bardzo często wyzwala uczucia takie jak niechęć, antypatia czy wręcz nastawienie wrogie, od którego do gniewu, nienawiści i agresji jest już bardzo blisko.
Hasła używane przez współczesnych polityków chluby im nie przynoszą, co więcej, często ośmieszają samych twórców takowych. Czemu więc ciągle z niesłabnącym uporem serwuje się nam coraz to nowe potworki językowe? Odpowiedzi może być wiele. Dwie najbardziej prawdopodobne są takie, że albo politycy wychodzą z założenia, że nieważne jak głupie hasło, ważne, żeby zostać dostrzeżonym i zapamiętanym, albo po prostu inteligencja i poziom kultury niektórych osób nie pozwala im zdobyć się na nic więcej. Tyle tylko, że człowiek na poziomie nie mający nic do powiedzenia po prostu milczy. Wśród reprezentantów naszego narodu nie jest to częste. A czasem bardzo szkoda.
Sztyvny.
Kategoria: Felietony. Napisał Sztyvny.
fora.pl
- załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by
phpBB
© 2001, 2005 phpBB Group
Regulamin